„Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też lampy i nie umieszcza pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciła wszystkim, którzy są w domu. Tak niech wasze światło jaśnieje przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.” (Mt 5,14-16
* * *
W czasach wypraw krzyżowych pewien rycerz wracając do swego miasta postanowił przynieść świecę zapaloną u grobu Jezusa. Wiedział, że realizacja postanowienia nie będzie łatwa. Przemyślał nawet wcześniej całe przedsięwzięcie. Nie przypuszczał jednak, że nowa sytuacja aż tak zmieni jego życie! Już w pierwszych godzinach drogi okazało się, że małemu płomykowi trzeba podporządkować właściwie wszystko: godziny marszu i postoju, czas posiłków i snu, sposób poruszania się i wybór drogi, swoje plany i marzenia…
Rycerz zmienił się nie do poznania. Musiał unikać konfliktów i liczyć się z ludźmi. Podróż była przecież długa i niebezpieczna. Wielu sytuacji nie przewidział. Kaprysy pogody, zmiany klimatu, nieprzewidziane zmiany kierunku, by ominąć przeszkodę… Setki mijanych przechodniów i godziny samotności, noce przy ognisku i w wygodnych gospodach… Pewnego dnia napadła go jakaś zgraja. W pierwszym odruchu chciał walczyć. Był przecież rycerzem. Ale ryzykował w ten sposób utratę ognia – swego skarbu… Powiedział, że odda wszystko, co miał, bez walki – konia, miecz, pieniądze – pod warunkiem, że nie zgaszą jego świecy. Zgodzili się.
Gdy dotarł wreszcie do bram swego miasta, przywitali go jak szaleńca. Nie rozpoznali w nim dawnego rycerza. Nie miał konia i zbroi. Szedł pochylony i czujny, całym ciałem osłaniając mały płomień świecy. Kierował się prosto do florenckiej katedry. W drzwiach zatrzymał się na chwilę. Nie krył wzruszenia. Ruszył w kierunku ołtarza. Odpalił jedną świecę… Potem drugą, trzecią… Wreszcie zapłonęły wszystkie.
– Co trzeba zrobić, by w czasie tak długiej podróży nie zgasł płomień świecy? – zapytał ktoś, kto później wysłuchał jego opowieści.
– Ten mały płomyk wymagał ode mnie tylko jednego – odpowiedział po chwili zastanowienia rycerz – ani na chwilę nie można poczuć się pewnym. Można pokonać wielu wrogów, przeżyć zwycięsko wszystkie trudne sytuacje, stawić czoła wielu niebezpieczeństwom, uniknąć wielu zagrożeń, ale ani przez chwilę nie można zapomnieć, że kolejna minuta może przynieść nową trudność, inne niebezpieczeństwo, które zniweczy cały dotychczasowy wysiłek…
* * *
Po pierwsze – czuwać. Ani przez chwilę nie czuć się pewnie. Nie odstępować na krok źródła Światła. Chociażby uznali Cię za głupca, szaleńca i nieudacznika.
Po drugie – nie dla siebie. Bo nie ma innego światła, które mogliby zobaczyć ci, którzy Go nie znają. Nie czas ani miejsce chować się po kątach. Chociażby Cię prześladowali.
Po trzecie – patrząc na cel: aby chwalili Ojca naszego, który jest w niebie. Chociażbyś miał pokusę, aby zatrzymali się tylko na podziwianiu twoich dobrych uczynków…
Anna Maria Kolberg OVC
„Pielgrzym” 2009, nr 19 (517), s. 24