Przyjeżdżają bardzo różne osoby. Zdarzają się tacy, którzy chcą zobaczyć, co to jest klasztor. – Niektórzy dziwią się, że nie śpimy tutaj w trumnach. Ludzie mają naprawdę różne wyobrażenia o naszym życiu – mówi ojciec Włodzimierz Zatroski.
Gorący, babioletni, wrześniowy dzień – wymarzony na wyprawę do Tyńca. Wyruszam z centrum Krakowa. To nieco ponad trzydzieści minut jazdy – najpierw tramwajem, a za Wisłą autobusem. Docieram do Tyńca. Za sobą zostawiam zgiełk i śpieszące się gdzieś auta. Ulica Benedyktyńska pnie się lekko w górę, na szczęście w cieniu wiekowych drzew jest nieco chłodniej. Przez masywną bramę z ciosów piaskowca docieram na dziedziniec klasztoru, zalany słońcem. Kilka kotów wyleguje się na rozgrzanych kamieniach. Słychać rozmowy po francusku, angielsku, niemiecku i polsku. Kilkanaście osób pojedynczo i w grupkach, równie zaciekawionych jak ja, rozgląda się dookoła. Jasna elewacja klasztoru i ceglaste dachówki pięknie kontrastują z czystym błękitem. Od południowego zachodu niewysoki mur otwiera wspaniały widok na przełom Wisły i góry na horyzoncie.
Najstarszy klasztor w Polsce
Stała wystawa w Domu Pielgrzyma to sporo ciekawych informacji na temat tego miejsca. Według tekstu Jana Długosza początki opactwa tynieckiego sięgają roku 1044. Jednak klasztorne wzgórze zostało zasiedlone dużo wcześniej, co potwierdzają badania archeologiczne. Szczególnie interesujące są repliki kapiteli średniowiecznych kolumn. Chwilę później już podczas wycieczki z przewodnikiem wraz z grupką turystów oglądam fragment wewnętrznej części klasztoru. Idziemy pięknymi krużgankami na planie kwadratu, w którego centrum znajduje się wirydarz ze strzelistą tują pośrodku. Na chwilę zatrzymujemy się w jednej z cel, niegdyś było to miejsce pracy benedyktyńskich skrybów, w którym obecnie odbywają się artystyczne warsztaty dla dzieci. Przewodnik prezentuje replikę jednej z ksiąg wykonanych przez tynieckich mnichów. Tysiące wersów odręcznej kaligrafii, bogato iluminowany manuskrypt robi duże wrażenie.
Duchowość według św. Benedykta
Wyrażenie benedyktyńska praca w języku potocznym oznacza działanie żmudne, wymagające wielkiej cierpliwości, dokładności i zaangażowania. Jednak w trakcie rozmowy z ojcem Włodzimierzem Zatorskim zaczynam rozumieć, że takie rozumienie zostało wypłukane z najważniejszego, czyli elementu duchowości. Siedzimy w kawiarnianym ogródku na oblanym popołudniowym słońcem dziedzińcu. Nie znój i ekstremalny wysiłek jest celem w życiu człowieka. – To nie jest tak, że zdobywamy Królestwo Boże przez wysiłek w jakiejś dziedzinie: ascetycznej, charytatywnej, moralnej czy innej. Tylko idziemy tam przez wszystkie wymiary. W każdym z nich mamy tak działać, aby Bóg był uwielbiony – mówi ojciec Włodzimierz. – Duchowość benedyktyńska nie buduje się na jakichś specjalistycznych pobożnych aktach. Jej istota zawiera się w haśle św. Benedykta, aby we wszystkim był Bóg uwielbiony, dlatego jest bardzo aktualna. Nieustanne dążenie do harmonii całego życia ukierunkowanej na to, by Bóg był w tym wszystkim, co robimy, obecny to jest fundamentalny kierunek. Dla św. Benedykta całe życie, w każdym jego wymiarze, jest drogą do Boga – dodaje. Zadziwiająco proste i jakże aktualne. Takie życie pozwala żyć tu i teraz i kontemplować każdą chwilę, którą daje nam Stwórca w prezencie.
Nie śpimy w trumnach
Drogę do wewnętrznego spokoju można rozpocząć podczas rekolekcji w tynieckim opactwie. W wielu korporacyjnych środowiskach wyjazd do Tyńca od wielu lat jest modny. Jednak według ojca Włodzimierza najważniejsze są rekolekcje i to, co chcemy podczas nich wziąć dla siebie. – Tyniec tym się różni od innych domów rekolekcyjnych, że zapraszamy tutaj ludzi do pewnego porządku życia, dnia, który u nas jest wyznaczony czy sterowany przez godziny liturgiczne – wyjaśnia. Dzień zaczyna się rano od jutrzni, zaraz potem w dni powszednie jest msza św., przed obiadem krótka modlitwa, a o siedemnastej nieszpory. Potem o w pół do ósmej godzina czytań i kompleta zamykająca dzień. Po niej cisza nocna. Do tego dołączone są różnego rodzaju zajęcia, w zależności od tego, czy są to warsztaty, seminarium, konferencje. Stały jest właśnie ten rytm. Bardzo dużą popularnością cieszą się rekolekcje z postem według Hildegardy z Bingen. Mamy telewizję internetową na stronie: tyniec.tv, i każdy może codziennie uczestniczyć w liturgii razem z nami o stałej porze i mieć także kontakt już po powrocie do domu – wyjaśnia.
Do Tyńca przyjeżdżają bardzo różne osoby. Zdarzają się tacy, którzy chcą zobaczyć, co to jest klasztor. – Niektórzy dziwią się, że nie śpimy tutaj w trumnach. Ludzie mają naprawdę różne wyobrażenia o klasztornym życiu. Dziwią się czasem, że mogą tak po prostu przyjechać i przenocować, że nikt ich stąd nie przegania – dodaje z uśmiechem. Zdaniem ojca Włodzimierza tyniecka działalność rekolekcyjna polega na ciągłym budowaniu fundamentów zdrowego życia. To zawsze praca u podstaw, która odbywa się cały czas, i przekazywanie tego, co najbardziej proste, elementarne. Można się dzięki temu nauczyć, czego trzeba pilnować, żeby w życiu była harmonia. Jak dojść do równowagi między działalnością różnego rodzaju a modlitwą, czerpać z Pisma Świętego i liturgii. A także jak nieustannie pamiętać o obecności Boga i budować dobre relacje z innymi ludźmi. Tylko nad tym pracujemy. Nic więcej. Cała reszta to jest problem łaski Bożej. I to już zostawiamy Panu Bogu – podkreśla mój rozmówca.
Powroty
Wielu uczestników spotkań w Tyńcu przyjeżdża tutaj ponownie. Ojciec Włodzimierz przypuszcza, że daje im to jakiś pokarm duchowy i spokój wewnętrzny. Hasłem benedyktynów jest: „Ład i pokój”. Porządek i ład są tym, co buduje i jest fundamentem zdrowego życia. Pokój to jeden z owoców Ducha Świętego. W serii rekolekcji pod hasłem „Medytacje z poezją” regularnie uczestniczy Joanna. Do Tyńca przyjeżdża z Wybrzeża. Podczas tych kilku dni spędzanych w opactwie bardzo ważna dla niej jest możliwość doświadczenia życia porządkowanego przez godziny monastyczne i liturgię, a zarazem realizacja pasji, którą jest poezja. To też możliwość spotkania z ludźmi w atmosferze akceptacji i wzajemnego poznawania przez wspólną lekturę i rozmowę. – Wracam stamtąd z różnymi przemyśleniami i ciszą w środku. Noszę ją w sobie i w nowy, świeży sposób doświadczam codzienności – wyznaje. Zbliża się siedemnasta, za chwilę nieszpory. W kościele kilkanaście osób. Powoli schodzą się ojcowie. Kantor zaczyna śpiew. Chorał gregoriański płynie z ziemi ku niebu. Czas wracać do Krakowa. Siedzę na przystanku. Planowany autobus nie nadjeżdża, prawdopodobnie wypadł z kursu. Nic takiego, przyjedzie następny.
Anna Oller
„Pielgrzym” 2016, nr 21 (701), s. 26-27