Karp pływający w wannie, sztuczna choinka, zapach pomarańczy i czekoladopodobne wyroby rozdawane dzieciom przez Dziadka Mroza, który w zamyśle komunistów miał wyrugować ze świadomości Polaków Świętego Mikołaja. Jak obchodzono Boże Narodzenie w PRL?
Jedno z najważniejszych chrześcijańskich świąt w zamyśle komunistów miało przybrać możliwie najbardziej świecki charakter. Dlatego w ramach walki z religijnością Polaków kartki świąteczne nie mogły przedstawiać małego Jezusa, Maryi, Józefa i trzech króli. Zdecydowanie mniej podejrzliwie spoglądano za to na przedstawienia „neutralnych światopoglądowo” choinek, bałwanów i zabaw na śniegu.
Rzucili pomarańcze i karpia
„Weszliśmy w szczyt zakupów przedświątecznych. W związku z tym od wczoraj do soboty wszystkie placówki handlowe oraz usługowe pracują o godzinę dłużej. Codziennie do Łodzi dociera około 40 wagonów z różnymi artykułami żywnościowymi. Każdego dnia detal otrzymuje około 40 ton bananów. W ciągu wtorku i środy dostarczono 310 ton pomarańcz i grapefruitów (…) Nie ma problemów z zaopatrzeniem się w rodzynki, które są w ciągłej sprzedaży” – informował „Dziennik Łódzki” w 1982 roku. Choć święta Bożego Narodzenia traktowane były przez władze podejrzliwie, stawały się okazją do rzucenia na rynek wielu deficytowych towarów. I chociaż dawne kroniki filmowe zapewniają nas, że sklepy były świetnie zaopatrzone w nabiał, owoce, a nawet mięso i wędliny, wręcz uginały się od towaru, wcale tak kolorowo nie było. By na stole nie zabrakło tradycyjnych 12 potraw, należało spędzać całe dnie w kolejkach i – o ile w ogóle miało się taką możliwość – kupować towar spod lady. Z Hiszpanii i Kuby wyruszały statki transportujące cytrusy. Wszyscy czekali na pomarańcze, których w innym okresie roku nie można było kupić. Ówczesna prasa informowała, w jakim porcie są aktualnie statki – było to prawdziwe wydarzenie. Później decydenci partyjni „rzucali” wyczekiwany towar na półki, pokazując tym samym, jak bardzo troszczą się o swoich obywateli. Na świątecznym stole dominowały ryby. Choć wbrew powszechnemu mniemaniu nawet kojarzonego z PRL-em karpia nie było tak łatwo zdobyć. By go kupić, często trzeba było czekać na „cynk” od znajomych. Za to w niektórych zakładach pracy odbywały się loterie, w których można było wygrać właśnie karpia. Czasami jedną rybę dzielono na kilka kawałków, by było sprawiedliwiej. Jak pisała Agata Szydłowska, „chęci zaserwowania świeżego karpia nie sprzyjała niestety PRL-owska marna infrastruktura chłodnicza i transportowa. Łatwiej było sprzedawać żywe zwierzęta niż zapewnić ich przechowywanie i transport w odpowiednich chłodniach”. Dlatego też, jeśli w ogóle udało się zdobyć karpia, trzymano go w wannie. Po kilku dniach ryba była uśmiercana.
Plastikowa choinka i Dziadek Mróz
Nieodłącznym elementem świąt była oczywiście choinka. Prawdziwą, z lasu trudno było zdobyć. Stąd pojawienie się w latach sześćdziesiątych i upowszechnienie w latach siedemdziesiątych sztucznych choinek z plastiku. Były one zachwalane w prasie. „Święta za pasem! Na gwiazdkę 1970 współczesny Święty Mikołaj przyniesie dzieciom zgrabną i wiecznie zieloną choinkę z tworzywa sztucznego wraz z kompletem lampek elektrycznych. Choinka z tworzywa: nie gubi szpilek na dywan, zdobić będzie mieszkanie przez wiele następnych świąt i dzięki lampkom nie zagrozi pożarem domu” – głosiła jedna z reklam opublikowana w „Ty i Ja”. Zazwyczaj dość mizernie wyglądające drzewko przyozdabiano bombkami, wykonanymi własnoręcznie ozdobami, a także anielskimi włosami, a niekiedy watą, która imitowała śnieg. „Robiliśmy własnoręcznie łańcuchy z kolorowego papieru, pawie oczka, ozdoby ze słomy. Na choince pamiętam jeszcze świeczki stearynowe, na które trzeba było uważać, żeby nie zapaliły się przypadkiem anielskie włosy” – wspominała pani Ania.
Poza świątecznym drzewkiem w wielu domach przygotowywało się papierowe szopki i stroiki z gałązek świerku, paru bombek i świecy, które umieszczano jako ozdobę na stole lub segmencie. Pod PRL-owską choinką, dokładnie tak jak dzisiaj, szukano prezentów. Dla najmłodszych rekomendowano pluszowe misie, lalki w sukienkach w grochy, drewniane kolejki i klocki. Dla młodzieży polecano „gadżety zmechanizowane” i gry – przede wszystkim domino i bierki. Dzieci przynosiły też prezenty z przedszkoli i szkół – zazwyczaj małe, przezroczyste woreczki, a w nich pomarańcze, wyroby czekoladopodobne i plastikowe mikołaje. Dzieci dostawały prezenty od Dziadka Mroza, sowieckiego odpowiednika Świętego Mikołaja. Miał on długą, siwą brodę, był ubrany na czerwono, na głowie nosił czapkę, przypominał z wyglądu dużego krasnala. Importowany ze Wschodu Dziadek Mróz raczej nie przyjął się w Polsce. „Choć w czasach komunistycznych władza starała się pozbawić święta religijnego charakteru, to jednak ludzie uczestniczyli w pasterkach, śpiewali kolędy (…). Niekiedy problemy stwarzał Mikołaj, który w pewnym okresie był Dziadkiem Mrozem lub w kilku regionach Gwiazdorem. Osoby podszywające się pod tę postać robiły to dość nieudolnie, zakładały szpetne maski plastikowe lub zrobione z kartonu, których dzieci po prostu się bały, czasem wpadały w histerię” – wyjaśnia dr Rafał Witkowski, etnograf, autor opracowania „Polskie tradycje świąteczne”.
Jan Hlebowicz, publicysta, historyk, pracownik IPN Gdańsk
„Pielgrzym” [24 i 31 grudnia 2023 R. XXXIV Nr 26 (889)], str. 28-29.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.