Nasze czaplowisko okazało się wspaniałe. Drewniany dom na wzgórzu był przytulny i wygodny. Tuż za pobliskim lasem znajdowało się jezioro. Idealna okolica do relaksu, spacerów i kąpieli.
Leonowi i Jankowi najbardziej spodobały się grill oraz wielka balia z podgrzewaną wodą przy tarasie. Rozpakowaliśmy auto i stwierdziliśmy, że najwyższy czas coś przekąsić.
– Żeberka z sosem bbq są na jutro, na niedzielę – powiedziałem. – Co zjemy dzisiaj? – spytałem chłopaków. Cóż, mieliśmy ze sobą mnóstwo warzyw, wspaniałą wędlinę, kozie sery i parmezan, a także własny sos pomidorowy i spaghetti. Ale na tarasie stał grill. I kusił.
Chłopcy zaproponowali, żeby kupić mięso na ruszt. Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy z kopyta. W pobliskiej miejscowości były trzy sklepy. Po drodze wyobrażaliśmy sobie dorodne, tłuste kiełbasy, grube kotlety, pyszne, kolorowe szaszłyki i steki, a wszystko to dostarczone przez utalentowanych, poczciwych i ekologicznych kaszubskich rolników.
Marzenia. We wszystkich sklepach królowała masówka. Trzy rodzaje kiełbas w foliowych torbach i wysuszone skrzydełka utytłane w papryce. Wróciliśmy do naszego włoskiego fiacika i popędziliśmy do kolejnego miejsca. W tamtejszym sklepiku było jeszcze gorzej. Uciekliśmy czym prędzej i zatrzymaliśmy się w pobliskiej wsi. Tam w pewnej sieciówce, już zrezygnowani, kupiliśmy kilka kotletów z karkówki, bo jako jedyna wyglądała i pachniała w miarę świeżo.
W restauracjach nie było lepiej. Pojechaliśmy pod Grzybowo na rewelacyjne pierogi z gęsiną. Dwa lata temu tak, ale teraz? Farsz zmielony na papkę, bez koloru, bez charakterystycznego zapachu i smaku, zdominowany przez okrasę z boczku. Leoś był zawiedziony. Pewien lokal w Węsiorach podał Jankowi kotlet de volaille z masłem i niestety – z serem. Tutejszy szef kuchni uznał, że zupa kurkowa powinna być kartoflanką z kurkami oraz że powinny w niej pływać ziemniaczane talarki. Pierogi z jagodami miały zbyt grube ciasto, a zmielony do cna tatar wołowy przesycony był maggi. Ostrzyckich smażalni nie próbowaliśmy, bo zdyskwalifikowała je sprzedaż ryb na wagę. Wiecie dobrze, że tego nienawidzę i stanowczo bojkotuję. Z kolei jedna restauracja w Chmielnie uraczyła nas poprawnymi sielawami i pierogami ruskimi, jednak ekipa powinna koniecznie wziąć podstawowe korepetycje ze smażenia frytek. Jedyna zaś pochwała należy się kawiarni Piekarnik Gosi w Kartuzach, gdzie zjedliśmy dobre lody, między innymi o smaku pomarańcza z lawendą, i niecodzienny, smaczny pistacjowy sernik w towarzystwie pysznego cappuccino.
Uwielbiam kaszubską ziemię. Uwielbiam tu być. Stąd pochodzą moi pradziadkowie. Uwielbiam tutejszych ludzi. Dlatego chciałbym delikatnie spytać sklepikarzy, restauratorów i właścicieli barów: co się stało?! Nie chcecie mieć w sklepach lokalnych, zacnych produktów od sąsiada? Nie zależy wam na dobrym gotowaniu? Wystarcza wam bylejakość? Przeświadczenie, że turysta zje wszystko? Mam nadzieję, że się mylę. Że wszyscy mieliście po prostu kiepski tydzień. Mam nadzieję, że zależy wam na pysznym jedzeniu. Bo Leoś i Jaś zgodnie orzekli, a oni naprawdę się znają, że najlepszą potrawą, jaką zjedli w ten ostatni weekend wakacji, były moje żeberka. A ja ani sekundy nie przepracowałem w gastronomii. Nigdy.
Sławek Walkowski
Więcej przeczytasz w 19. numerze dwutygodnika „Pielgrzym” [17 i 24 września 2023 R. XXXIV Nr 19 (882)], str. 37.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.