To jest prosta potrawa. Mąka, mleko, woda, sól i jajka. Wyrabiamy z tego płynne ciasto, którego porcje smażymy na patelni. A potem dodajemy, co tylko chcemy.
Siedzieliśmy na plaży, a Leon i Janek pomagali mi ustalić temat na kolejny felieton. Chłopcy wymieniali na zmianę różne potrawy. Akurat takie, o których już pisałem.
– A o naleśnikach było? – spytał Leoś. O tak, pomyślałem. To dobry pomysł.
Tym bardziej, że z Jelitkowem kojarzą mi się naleśniki. Dobrze się kojarzą. W czasach beznadziejnego PRL-u obok pętli tramwajowej stał niewielki, drewniany domek. Właściwie to stoi do dzisiaj, ale ówcześnie sprzedawano w nim lody włoskie i naleśniki. Latem, gdy tylko opuszczaliśmy plażę, już zaczynałem marudzić i stękać, że chcę zjeść naleśnika. Argumenty rodziców były racjonalne: w domu czeka obiad, a tutaj trzeba zapłacić, jak zjem placek, to nie zjem obiadu, a poza tym jadłem swój smakołyk zaledwie wczoraj. Ale i tak co drugi, trzeci dzień udawało mi się ich namówić i kupowali mi pięknego, pachnącego naleśnika, złożonego w kopertę, wypełnionego owocowym dżemem. Nie wiem, jak sprzedawcy to robili, ale dla mnie, niespełna dziesięciolatka, smak był naprawdę nieziemski. I fascynowało mnie to, że placki robiła tam maszyna. Porcja ciasta spadała na system rozgrzanych wałków, jakoś tam się to wszystko kręciło, a po chwili wypływał pięknie usmażony naleśnik. Pamiętam jak dziś.
To jest bardzo prosta potrawa. Zaledwie mąka, mleko, trochę wody i soli oraz jajka. Wyrabiamy z tego płynne ciasto, którego niewielkie porcje smażymy na patelni. A potem w placki wkładamy… cóż, co tylko chcemy. Naleśniki są niezwykle wdzięczne i wiele składników do nich pasuje. Ze szpinakiem i kozim serem to tradycyjny wręcz, piątkowy obiad mojej mamy. Ja oddałbym wiele za te z jogurtem, roztopioną czekoladą i przysmażonymi bananami. Wypełnione twarogiem były klasycznym daniem w barach mlecznych. A podawane w sosie karmelowo-pomarańczowym, polane likierem, flambirowane płonącą brandy, są wykwintnym deserem Crêpes Suzette.
Miałem nadzieję, że historia naleśników jest tak prosta, jak one. Nie, nie jest. Ich dokładne pochodzenie jest trudne do ustalenia. Znane i lubiane są przecież na całym świecie. Trudno wskazać miejsce, gdzie miały swój początek. Myślę, że to niemożliwe. Oczywiście, Chińczycy powiedzą, że to oni wymyślili te placki. Dajcie już spokój, dobrze? Myślę, że w różnych częściach świata powstały mniej więcej w tym samym czasie różne odmiany naleśników, bo zaiste, rodzajów jest mnóstwo. Ameryka ma swoje pulchne pancakes, w Japonii znajdziemy okonomiyaki z ciasta i kapusty, w Malezji apam balik wypełnionego orzeszkami, słodką kukurydzą, czekoladą lub serem, w Etiopii placki indżera z mąki teffi, w Nepalu chatanmari z mąki ryżowej, w Sudanie gourrasa. I jeszcze rosyjskie bliny, choć pewnie teraz są na indeksie. Wierzcie mi, to co wymieniłem, to tylko czubek góry lodowej.
Skupmy się na naszym kontynencie. Jedne z najwcześniejszych znanych nam naleśników pochodzą ze starożytnej Grecji i Rzymu. Te wczesne wersje były robione z mąki pszennej, oliwy z oliwek, miodu i zsiadłego mleka. A jeśli chodzi o te z jajek, mąki, mleka i wody, to podobno wymyślili je mieszkańcy Florencji. Tak czy siak, naleśniki obrodziły w całej Europie i nie tylko we Francji stały się kultowym deserem, bo i przecież węgierskie palaczinki a’la Gundel to piękna potrawa. Boûkète to wynalazek Walonów z mąki gryczanej. Podobne, cieńsze i większe, są specjalnością Bretanii. Walijczycy mają swoje crempogs, Żydzi aszkenazyjscy latke, Białorusini draniki, Duńczycy pannecoek i…. i mógłbym wymieniać jeszcze długo. Płaski, smażony lub pieczony. Po prostu naleśnik.
Sławek Walkowski
„Pielgrzym” [25 czerwca i 2 lipca 2023 R. XXXIV Nr 13 (876)], s. 37
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.