– Mamo, czy babcia ma jeszcze tę roślinkę, której listki pachniały cytryną? – spytała mnie dwudziestokilkuletnia córka. – Geranium? – dopytuję. -Tak. Zawsze stała u niej na oknie w dużym pokoju… Ta sama córka, kiedy spacerowałyśmy ulicami Gdyni, zauważyła wystawionego koło śmietnika sporej wielkości fikusa. Stary kwiatek w starej doniczce. Zabrała go ze sobą – zawiozła pociągiem do Warszawy, gdzie od kilku lat mieszka.
Zastanawiałam się, co się stało, skąd nagle takie zainteresowania i potrzeby. Jako dziecko przez chwilę hodowała kaktusy, ale szybko jej się znudziły. Okazało się, że zjawisko to dotyczy sporej grupy ludzi, głównie w wieku 20-30 lat. To pokolenie żyjące w wynajętych mieszkaniach, których smutne, obce wnętrza trzeba było jakoś ocieplić i oswoić, a kwiaty doniczkowe okazały się świetnie do tego nadawać. Żyjemy też w czasach, kiedy wszyscy jakoś szczególnie o siebie dbamy – czy to o wygląd, czy o sprawność fizyczną, czy o zdrową dietę, staramy się żyć świadomie i uważnie. Temu wszystkiemu sprzyja również kontakt z naturą, a hodowanie w domach roślin jak najbardziej pozwala ten kontakt utrzymać, zwłaszcza kiedy żyjemy w dużych miastach. Jak grzyby po deszczu zaczęły pojawiać się książki, blogi czy profile w mediach społecznościowych dotyczące hodowli roślin w doniczkach. (…)