Na pierwszy rzut oka ta potrawa ma niewiele wspólnego ze świętami Zmartwychwstania Pańskiego. Pozory mylą. Przekonacie się. I mam nadzieję, że zagości ona na waszych stołach.
Szkocja to piękny kraj. Ludzie mówią tam z tak pokręconym akcentem, że nawet absolwent filologii angielskiej musi używać rąk, żeby się dogadać. Poza tym deszcz leje często, a pogoda jest zmienna jak deklaracje naszych polityków przed i po wyborach. Szkocja jest górzysta, więc zachęca do spacerów i podziwiania pięknych krajobrazów. Słynie również z hodowli owiec, a tym samym z wybornej jagnięciny. Przeciętny Szkot pasie więc na polach owieczki, maszeruje
po wzgórzach w swojej spódnicy, zwanej kiltem (z wzorem klanu, do jakiego należy), dmąc w dudy (a nie w kobzy, bo kobza to instrument strunowy), i w wolnej chwili dogląda destylarni w swojej szopie, gdzie pędzi uwielbiany przez cały świat trunek – szkocką whisky.
I ta właśnie whisky leje się strumieniami, gdy Szkoci celebrują kolejną rocznicę urodzin swojego narodowego poety, Roberta Burnsa, a jako zagrychę stosują słynny haggis – jagnięce podroby z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami, duszone w owczym żołądku. Wiem, jak to brzmi, ale ci, co jedli, mówią, że to całkiem dobre. Tubylcy zaś mruczą i oblizują palce z rozkoszy.
Czy coś nas łączy ze Szkotami? (…)