Kiedy w tamtych dniach zadzwonił do nas mój dobry kolega, jako osoba dobrze wychowana nie mógł się nie odnieść do narodzin naszego kolejnego dziecka. Zaczął od tego: „Słyszałem, że urodziło ci się dziecko z zespołem Downa. Nie wiem, co powiedzieć…”. I zamilkł.
Co mu rzekłem? „Chyba nie musisz się o nas martwić. Coś ci wyjaśnię. Za moje starsze latorośle modlę się codziennie, by na koniec trafiły do nieba, bo nie wiem, jak im się ułoży życie, czy mimo wszelkich naszych starań nie zejdą kiedyś na manowce. Więc ich wspieram codzienną zdrowaśką na godzinę śmierci. Ale naszego Stasia nie muszę. O niego jestem spokojny. On na pewno będzie w niebie. Dzieci z zespołem Downa nie potrafią być złe. To sama miłość. Amerykanie mówią o ich trzecim chromosomie w 21. parze jako o «Boskim chromosomie»… Staś jest pewnie bliżej Pana Boga niż ktokolwiek z nas”.
I rzeczywiście, przez pierwsze miesiące mieliśmy takie wrażenie… Wyglądało na to, że Staś żyje zanurzony w innym wymiarze, szczęśliwy i spokojny w obecności Boga. Cóż, staraliśmy się go uosabiać w codziennych czynnościach. Może tak to czuł…
Gdyby to było rzeczywiście takie proste… Niebawem okazało się, że dla niego życie tutaj wcale nie jest niebem. Także dla nas. Choć jednego mamy w nadmiarze – w domu pojawiło się niewyczerpane źródło miłości. To ono daje nam siłę, kiedy nie ma już sił. (…)
Wincenty Łaszewski
Więcej przeczytasz w najnowszym numerze dwutygodnika „Pielgrzym” (26/2019).