– Jest post, więc może napiszesz coś o postnych potrawach? – zaproponował kilka dni temu mój kolega Mateusz. Odpowiedź dostał krótką.
Nic nie napiszę.
I już tłumaczę, dlaczego. Przez całe dziesięciolecia kulinarną wiedzę czerpaliśmy od babć, mam, ciotek i sióstr (bo to one głównie gotują). A częścią tej wiedzy są postne przepisy i zwyczaje, tak przecież ważne w naszej wierze, kulturze i tradycji. Wy, drogie gotujące panie, i gotujący panowie, macie to wszystko w małym palcu. Dlatego proponowanie wam w tym felietonie polskich postnych potraw jest jak zaproszenie Roberta Kubicy do nauki jazdy na rowerze.
Wiele lat temu pod wpływem lektur postanowiłem zostać wegetarianinem. Gdy oznajmiłem to babci i zażądałem gotowania dla mnie samych warzyw, ta przeżegnała się. Ale dopiąłem swego. Zostałem wegetarianinem. Na całe dwa tygodnie. A potem rzuciłem się na babcine kotlety mielone z taką mocą, że musiała mi przylać kijem od miotły, bo inaczej pochłonąłbym je razem z patelnią. (…)