Sznur paciorków i szeptanie “zdrowasiek”, tak postrzegamy modlitwę różańcową. Jedni uważają, że jest zbyt długa i nużąca, inni doceniają siłę tkwiącą w dziecięcym powtarzaniu i w kontemplacji wydarzeń z Ewangelii. To modlitwa ofiarowana Maryi jak wieniec z róż – czyli najpiękniejszych modlitw – żeby przez wstawiennictwo u Boga ratowała świat i ludzi przed nieszczęściami.
– Moja babcia była bardzo pobożna – opowiada Weronika, 56-letnia asystentka dyrektora w dużej firmie – nosiła różaniec na ręce jak bransoletkę, ale tak zmyślnie zaplątany, że część jego zwisała i można było przesuwać koraliki. Dzięki temu każdą wolną chwilę wykorzystywała na odmawianie swoich “zdrowasiek”. W dzieciństwie, gdy widziałam ją siedzącą w fotelu, z przymkniętymi oczami, myślałam, że śpi. Ale mama mi wyjaśniła, że babcia tak głęboko zanurzona jest w modlitwie i nie wolno jej przeszkadzać. Bardzo mnie korciło, żeby ją „zbudzić”, lecz babcia nie reagowała na moje zaczepki, była nieobecna. Kiedy podrosłam, nauczyła mnie różańcowego abecadła i odtąd codziennie razem z nią przesuwałam mozolnie paciorki. (…)
MARZENNA BŁAWAT