Kilka myśli na Dzień Zaduszny

Dzień Zaduszny może być okazją do konfrontacji z trudną relacją i próbą pojednania, choćby poprzez zapalenie świecy czy położenie kwiatów wyrażających modlitwę. Jeśli potrafimy się pomodlić za kogoś zmarłego, przez kogo czujemy się skrzywdzeni, to jest to już forma przebaczenia.

REKLAMA

Jeśli to tylko możliwe, odwiedzam cmentarz także drugiego listopada, w Dzień Zaduszny. Po świątecznym zgiełku dnia Wszystkich Świętych gdzieniegdzie palą się jeszcze znicze, przy głównym krzyżu skwierczy rozlana stearyna z rozpękłego od żaru szkła. Najbardziej lubię ciszę i spokój przedpołudnia zadusznego, kiedy można usłyszeć suchy szelest osuwających się z drzew liści, a czasem nawet cichutkie werbelki opadających modrzewiowych igieł. W tej listopadowej ciszy wyraźniej wybrzmiewają moje myśli, biegnące do tych, których już nie ma. Lubię bez pośpiechu i przepychania powoli wędrować szlakiem znajomych grobów, aby ożywić wspomnienia i doświadczyć dobrej obecności zmarłych bliskich, przyjaciół czy sąsiadów. Jeszcze raz podziękować za to, że byli w moim życiu i z uśmiechem pomyśleć o przyszłym spotkaniu. Czasami zatrzymuję się też przy pomnikach czy mogiłach osób, których nigdy nie znałam. Z jakichś trudnych do określenia powodów próbuję zgadywać, jak żyli, czy byli szczęśliwi, i pomodlić się. Dzień Zaduszny to też kolejna okazja, aby przypomnieć sobie, że i nasze życie na ziemi skończy się.

Trzydziestotrzyletnie ciało

Ojciec Mariusz Więckiewicz jest redemptorystą i kapelanem w miejskim szpitalu w Gdyni. Sakrament namaszczenia chorych ma wzmocnić ciało i ducha, jednak wielu osobom kojarzy się z zapowiedzią rychłego rozstania z tym światem. – Nie wiedziałem, że ze mną jest aż tak źle – mówi wielu, których odwiedza zakonnik. Dopiero po chwili rozmowy niepokój opada, a nawet przychodzi ochota na skorzystanie z okazji i wypytanie „eksperta” o różne nurtujące sprawy związane z przejściem do życia wiecznego. Czasami padają zaskakujące pytania, na przykład: w jakim wieku będziemy, kiedy zmartwychwstaniemy. Właśnie taki problem nurtował pewnego mężczyznę. – Odpowiedziałem, że pewnie trzydzieści trzy, czyli tyle, ile miał Pan Jezus, kiedy zakończył swój ziemski etap życia. Piękny wiek – jeszcze niewiele lub żadnych dolegliwości fizycznych, dużo siły, do tego dojrzały umysł – śmieje się, wspominając tamtą rozmowę. Dla ojca Mariusza wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych kieruje uwagę nie tyle na śmierć, która jest wpisana w ludzkie życie, ale na życie wieczne, które jest darem Chrystusa. Taka perspektywa przypomina, że nic tak naprawdę nie umiera, nie ginie, nie przepada. Komu Jezus dał życie, temu odda z powrotem, tylko o niebo lepsze, bo wieczne. – Kiedy zapalam znicze na grobach bliskich, to nie wierzę, że w grobie się ich zamknęło i tam już zostali. Jestem pewien, że przeszli przez grób jak przez drzwi do krainy życia, przeprowadzeni przez Jezusa – mówi. Pierwszy listopada jest dniem wolnym od pracy i to jest jego zdaniem powód, że najwięcej osób właśnie wtedy przychodzi na cmentarz. Dzień Wszystkich Świętych to czas wdzięczności za wszystkich, którzy cieszą się już niebem. Zaś drugi listopada to dzień wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych. – Myślę, że powinien to być czas wdzięczności za tych, którzy odeszli, którzy są nam najbliżsi. Oni żyją, bo przeszli przez tę zasłonę do życia wiecznego. Trzeba zauważyć, że nie chodzi tutaj o samą śmierć, tylko o spojrzenie na życie wieczne. Nasze życie na skutek śmierci zmienia się, ale nie kończy – dzieli się swoimi przemyśleniami. – Kiedy myślę o swoich doświadczeniach rodzinnych z czasu dzieciństwa, to też wysuwa się na plan pierwszy Dzień Wszystkich Świętych, kiedy szło się na cmentarz, zapalało świece. Ten drugi dzień był trochę taki zapomniany. Dopiero później, po wstąpieniu do zgromadzenia, uświadomiłem sobie przez formację, że Dzień Zaduszny jest także bardzo ważny. Dzięki niemu możemy pamiętać, że jeszcze nie wszyscy dostąpili nieba, a my możemy ich wspierać – ofiarować odpusty, mszę św. czy pomodlić się.

Wybaczenie na miarę zbawienia

Czasami zdarzają się sytuacje, kiedy trudno przyjść na cmentarz, choćby raz w roku. Bywa i tak, że trudno nawet wspominać bliską osobę, która odeszła. Powodem może być wielka krzywda, którą ktoś nam wyrządził, a my nie potrafimy przebaczyć. Ojciec Więckiewicz wspomina wykład jednego z profesorów w seminarium w Tuchowie, który zrobił na nim duże wrażenie. Usłyszał wówczas, że brak przebaczenia może wstrzymywać osobę zmarłą przed wejściem do nieba. Dlatego ważne jest uzdrawianie relacji i modlitwy w tej intencji. W modlitwie powszechnej mówimy: „Przebacz nam nasze winy, jako my przebaczamy naszym winowajcom”. – Jeśli sami nie przebaczamy, jak możemy liczyć na to, że Jezus nam przebaczy? – pyta retorycznie duchowny. Jego zdaniem właśnie Dzień Zaduszny może być okazją do konfrontacji z taką trudną relacją i próbą pojednania. Jeśli potrafimy się pomodlić za kogoś zmarłego, przez kogo czujemy się skrzywdzeni, to jest to już forma przebaczenia. Modlitwa bowiem jest życzeniem dobrego. – Warto pamiętać, że przebaczamy w pierwszej kolejności dla siebie, dopiero potem dla tej drugiej osoby.

Kiedy śmierć niesie ulgę

– Dzień Zaduszny? Ja właściwie tak szczególnie nie myślę tego dnia o moich bliskich zmarłych. Kiedy jestem na cmentarzu, to na pewno. Jednak są dni w ciągu roku, kiedy myślę więcej. Zazwyczaj jakaś sytuacja jest wówczas impulsem do wspomnień. Może to być rocznica śmierci, a częściej urodzin. Zdarza się, że tę pierwszą czasem przegapię i dopiero następnego dnia zdaję sobie z tego sprawę. Z pewnością także święta są takim specyficznym czasem. Wigilia najbardziej i w ogóle Boże Narodzenie. Wtedy przypominam sobie, że ich już nie ma – wyznaje Joanna Szczepańska, pielęgniarka w hospicjum dziecięcym Bursztynowa Przystań w Gdyni. Od kiedy pracuje w hospicjum, śmierć nie jest dla niej tak przerażająca, jak była kiedyś. – Gdy byłam nastolatką, a nawet kiedy już zaczynałam pracę w szpitalu, śmierci bardzo się bałam. Może dlatego Opatrzność skierowała mnie do hospicjum, żebym się z nią oswoiła. Stopniowo rozpłynął się lęk, że umrę. A także, że odejdzie ktoś z moich bliskich. Przez pierwszy rok bardzo emocjonalnie reagowała na odejście każdego dziecka w Bursztynowej Przystani. – Płakałam, myślałam dużo o tym także poza pracą, przynosiłam smutek do domu. Powoli jednak oswajałam się, tak że w końcu śmierć stała się dla mnie częścią życia. Jest we mnie dużo więcej spokoju. Także kiedy odchodzi dziecko w hospicjum, odczuwam ulgę i zadowolenie, że już nie odczuwa bólu. Przecież nawet gdyby żyło dłużej, to z powodu swoich chorób nigdy nie mogłoby biegać, rozwijać się, robić tego, co przynosi radość zdrowym dzieciom. Zdarza się, że mały pacjent cierpi, i kiedy umrze, mówię: – Dziękuję Ci, Panie Boże, że je zabrałeś – wyznaje Joanna Szczepańska.

Proces żałoby

Według Helen Alexander, autorki książki „Doświadczenie żałoby”, proces ten ma kilka etapów. Dopiero przejście przez wszystkie pozwala na adaptację do nowej sytuacji i satysfakcjonujące życia bez osoby, która odeszła. Na ostatnim etapie, który Alexander określa jako postanowienie, osoba przeżywająca żałobę do pewnego stopnia godzi się z utratą, akceptuje ją i stara się dostosować do nowej sytuacji. Jeszcze mogą pojawiać się nawroty żalu czy smutku, ale też dobre wspomnienia związane ze zmarłym. Stopniowo te ostatnie będą przeważać. Czynnikiem zakłócającym i utrudniającym zakończenie żałoby mogą być nierozwiązane konflikty w relacji ze zmarłą osobą czy brak przebaczenia. Zwykle proces zatrzymuje się wówczas na którymś z etapów, czasami nawet na wiele lat, zaburzając funkcjonowanie i uniemożliwiając przeżywanie radości i satysfakcji z życia. Nie zawsze da się wyjść o własnych siłach z takiego stanu. Warto wtedy poszukać pomocy u lekarza lub psychologa.

Anna Oller


„Pielgrzym” 2016, nr 22 (702), s. 17-18

 

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *