Polska – Boska rzecz – Wincenty Łaszewski

Może Was zdziwię, ale Polska to dla mnie temat adwentowy. Już tłumaczę… Wydaje mi się, że mamy wiele wspólnego z Ziemią Świętą z czasów Jezusa – i to wcale nie z tą z kolorowych bożonarodzeniowych obrazków. Przeciwnie – z niepodkreślaną jakoś przez nikogo ciemną stroną tamtego Izraela. Był on narodem wybranym? Owszem, ale równocześnie był narodem nic niewartym. Widzicie ten paradoks?

REKLAMA

Dla nas wszystkich „Polska” to ważny temat. Trudno by było inaczej, skoro to Boska rzecz! Bóg jest stwórcą nie tylko ludzi, ale i całych narodów. Nie tylko Ty, drogi Czytelniku, i ja, stawiający te litery, mamy swoich aniołów stróżów; ma go każdy naród. Jednego nawet widziano na ziemi. W 1915 i 1916 roku ukazał się w Fatimie anioł, który powiedział wprost: „Jestem aniołem Portugalii”. Więc Polska to Boska rzecz. Ma nawet własnego anioła! Wspaniale, prawda?

Król z przeszkodami

W wigilię uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata zorganizowano w Niepokalanowie małe sympozjum na temat królewskiej władzy Jezusa w Polsce. Potem do świtu ludzie trwali na modlitwie, prosząc Boga o opiekę nad naszą ojczyzną. Najbardziej uderzyło mnie podniesione tam pytanie: „Tak bardzo się staramy, tyle robimy, dlaczego więc sprawy Boże nie posuwają się w Polsce do przodu?”. Usłyszałem w odpowiedz: „Bo źle to robicie!”.

Powiedziano nam, że w tle wszystkiego, co robimy, stoimy my sami – nasze plany, nasze oczekiwania i nawet nasza kariera. Sukces Pana Jezusa planujemy przekuć na nasz własny. Albo przynajmniej na sukces Polski. „Może by tak – słyszę – założyć partię, która będzie reprezentować Króla i Królową? Może będę premierem, przejdę do historii, będzie o mnie w podręcznikach? Może stworzyć ogólnopolski ruch, który zmieni nasz kraj, a ja będę go organizował i mu przewodniczył? Może się zaangażuję, będę czuwać dniami i nocami, i kiedy świat zmieni się na Boży, papież da mi najwyższe kościelne odznaczenie – medal Pro Ecclesia i Pontifice?”.

Najpierw pokiwałem głową… Coś w tym jest. Potem jednak zacząłem nią kręcić. Pomyślałem o tysiącach ludzi naprawdę bezinteresownych, całkowicie oddanych sprawom Bożym i sprawom ojczystym, niezepsutych, nieszukających swego. Może ktoś próbuje ich zaprząc do swego wozu i chce, by wyciągnęli go wysoko na szczyt, ale nawet jeśli to im się uda, ci ludzie nie wiedzą, że komuś marzy się władza… Oni służą Bogu.

Zresztą tak jest nie tylko u nas. Znam wielką światową organizację pełną wspaniałych, oddanych Matce Bożej ludzi, która była przez lata, i pewnie będzie dalej, trampoliną do sukcesu „ważniaków”… Tacy już jesteśmy.

Inaczej niż na świętym obrazku

A może – pomyślałem – nic się nie udaje, bo robimy inny błąd? Kiedy mówimy o Polsce, kiedy przyglądamy się proroctwom opowiadającym o jej niezwykłej roli w świecie, myślimy o „całej Polsce”. Zastanawiamy się, w jaki sposób nawrócić tych, którzy odwrócili się i od Boga, i od tradycji, i od polskości. Zadajemy sobie pytanie, jak obudzić tych, co zimową porą próbowali przeprowadzić w Polsce zamach stanu, tych, co wiosną szli tysiącami przez nasze miasta w czarnych marszach, tych, którzy wypisują się hurtowo z lekcji religii.

Nie jestem na chwilę obecną optymistą i nie sądzę, by w najbliższych latach cokolwiek się zmieniło. Polska z wolna staje się krajem bezwartościowym i pogańskim. Myślimy: co to za „naród wybrany”, taka Polska… Pewnie Bóg znajdzie sobie jakiś lepszy niż nasz.

Przypomniało mi się Wcielenie – jak najbardziej adwentowa historia. Przebiegłem w myślach wszystkie pobożne opowieści, zdjąłem nawet z półki album o „Bożym Narodzeniu w sztuce” i… tak, chyba stworzyliśmy sobie fałszywy mit narodu wybranego. Wydaje nam się, że w tamtym czasie i w tamtym miejscu wszystko było przygotowane na przyjście Zbawiciela. Że ludzie byli porządni, modlili się i pościli, pomagali sobie nawzajem, stanowili niepodzielony naród, w którym grzech i egoizm były śladowe.

Nic podobnego! Mieszkańcy Ziemi Świętej pilnowali swoich interesów, jeśli się opłacało, wiązali się z okupantami, żyło wśród nich wielu zdrajców i grzeszników. Co więcej, nawet żydowskie oczekiwania mesjańskie były z gruntu fałszywe! Chcieli króla, który uwolni ich z niewoli rzymskiej, uczyni ich bogatymi, a inne narody będą im służyć…

Jak w tym brudzie i egoizmie miałoby się dokonać Wcielenie? To miejsce i ten czas miałyby być największym przełomem w historii świata? Nie da się, prawda? A jednak się dało. Jezus przyszedł na świat w Ziemi Świętej, która jest nią tylko z nazwy.

Słowo o sekrecie

Istnieje coś takiego jak sekret mesjański – jedna z wielkich tajemnic Ewangelii. Znacie ten termin? Bóg tak przeprowadził misję swego Syna, że dla złych duchów pozostała ona do końca tajna. Skutecznie chronił Jednorodzonego przed rozeznaniem, kim jest ów „Jezus”, i konsekwentnie przed atakiem diabła na Tego, który miał zbawić świat.

Bóg zmylił czujność piekła. W jaki sposób? Szatan czekał na przyjście Mesjasza w niewłaściwych miejscach – „ważnych”, „świętych”. Tymczasem Jezus pojawił się i żył poza nieustannie przeszukiwanym przez diabła terenem. Pochodził z „Galilei pogan” – najmniej pobożnego rejonu Ziemi Świętej, i to z Nazaretu, miejscowości cieszącej się złą sławą. Logika, w której pułapkę szatan dał się złapać, przekonywała, że Jezus nie mógł być tym „Oczekiwanym”! Mesjasz miał pochodzić z wielkiego, królewskiego rodu, a ten Jezus miał ubogich rodziców, chyba nawet uważanych za takich, których Bóg nie obdarza szczególnym błogosławieństwem. Przecież Józef i Maryja mieli tylko jedno dziecko, co uważano ówcześnie niemal za znak klątwy! Co więcej, Jezus urodził się w normalnej rodzinie, a więc i tu szatan znowu okazał się mało inteligentny. Tak, na Jezusie na pozór nie wypełniały się żadne wielkie proroctwa mesjańskie.

Szatan wiedział, że Namaszczony odbierze mu władzę, jednak Boży plan zbawienia człowieka był mu do końca nieznany. Dlatego – paradoksalnie – on sam przyczynił się do swojej klęski, choćby przez wstąpienie w Judasza, by ten wydał Jezusa arcykapłanom. Skąd mógł wiedzieć, że zbawienie dokona się właśnie przez najbardziej haniebną śmierć – śmierć na krzyżu?

Dymna zasłona?

Dwa tysiące lat temu Bóg zmylił czujność całego piekła. Może dzisiaj jest tak samo? Może tylko dlatego uda się Polsce wypełnić swoją misję, bo stała się jak „Galilea pogan”, bo jest jak Nazaret – miejsce, z którego nie może wyjść nic dobrego? W pierwszym adwencie wystarczyła garstka ludzi wiernych Bogu: Maryja, Józef, Elżbieta, Jan. Reszta była tłem.  Może nawet zasłoną dymną, by szatan nie zobaczył?

Jesteśmy trochę jak Izrael z czasów Wcielenia. Jesteśmy spoganiałym ludem, ale w naszym narodzie – skłóconym i podzielonym, zmanipulowanym, pomylonym w sądach, zapatrzonym w koniec własnego nosa i ważącym tylko ciężar portfela – żyje więcej niż dziesięciu sprawiedliwych. Są w Polsce ludzie „jak Maryja”, są rodziny „jak święta Rodzina”. Z wysokiego nieba dobrze ich widać. Nawet w naszej Galilei. Nawet w naszym Nazarecie.

Dlatego wierzę, że Bóg może przez Polskę dokonać czegoś wielkiego! Adwent to czas czekania i przyzywania. Więc czekam, więc przyzywam.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [10 i 17 grudnia 2023 R. XXXIV Nr 25 (888)], str. 26-27.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *