Pod kufajką błazna – Wincenty Łaszewski

Podobno istnieje coś takiego jak „zapach świętości”. Spotykasz takiego gościa i wiesz, że masz do czynienia z Bożym człowiekiem! Przyznam jednak, że nie spotkałem nikogo, kto by pachniał fiołkami, różami czy wonią innych kwiatów. Owszem, ludzie pachną dość powszechnie, ale przyczyną nie jest ich świętość, lecz perfumy.

REKLAMA

Dodam, że ta woń wyróżniająca świętych ma swój łaciński termin, dość prowokujący – to „odor sanctitatis”, a ów „odor” od razu budzi we mnie skojarzenia z aromatem raczej nieprzyjemnym. I słusznie! Bo zapach świętości pojawia się u prawdziwych świętych dopiero wtedy, gdy już nie mogą go ukryć – po śmierci.

Chciałbym opowiedzieć o pewnym świętym, który specjalnie „cuchnął”. O jednym z tych, którzy nosili doskonały kamuflaż ukrywający swoje zjednoczenie z Bogiem. Ale zacznę od czegoś na pozór innego.

Historia o nic niewartym wielkim objawieniu

Nareszcie wiem, w jakim miejscu umieścić pewną niezwykłą dla mnie opowieść! Jaką? Już wyjaśniam. Chciałem napisać kilka lekkich słów o mało znanym świętym, Filipie Nerim, a tu nagle, szukając materiałów innych niż znalezione w książce sprzed półtora wieku, natknąłem się na tekst, w którym była moja ukochana historia! Od niej zacznę, a może i Czytelnikom się spodoba. Oto wersja, którą usłyszałem kilkanaście lat temu.

Do Rzymu dotarła wieść, że w dalekim klasztorze pewna mniszka ma niezwykłe objawienia. Rumor o nich był tak głośny, że papież zdecydował się zweryfikować krążące pogłoski i wysłał tam swego zaufanego kapłana. Ten po długiej wędrówce, którą odbył pieszo, dotarł do bramy klasztoru. Od wielu godzin lał z nieba deszcz, a kapłan, stając u celu podróży, ociekał wodą. Kiedy wszedł i powiedział, iż przybywa jako delegat Ojca Świętego, by rozmówić się z mieszkającą tu wizjonerką, poproszono go o kilka chwil cierpliwości. Kiedy w końcu drzwi klauzury otwarły się, zamiast jednej zakonnicy ukazała się w nich długa procesja sióstr idących w dwóch rzędach, a każda z nich trzymała zapaloną świecę. Na końcu orszaku szła wizjonerka. Siostry weszły do rozmównicy, postawiły „Bożą wybrankę” w środku i zastygły w oczekiwaniu wśród migających płomieni świec. Wówczas kapłan wstał. Niech nikt nie oczekuje, że skłonił się przed wybranką Jezusa! Podniósł się, by zdjąć mokry, zabłocony płaszcz i rzucić go w stronę wizjonerki, mówiąc: „Proszę go wyczyścić”. Ta spojrzała na niego z grymasem lekceważenia i prychnęła: „Przecież mi objawia się sam Bóg”. Wówczas kapłan narzucił na siebie płaszcz, odwrócił się i wyszedł bez słowa. Po powrocie do Rzymu streścił papieżowi swoją misję w dwóch słowach: „Niewarte uwagi”.

Odnaleziona wersja

Obiecuję sprawdzić szczegóły, bo już wiem, gdzie ich szukać. W wersji, którą znalazłem przed kilkoma dniami, kapłan nie podał płaszcza, lecz „ściągnął swe zabłocone buty i poprosił, by [wizjonerka] je wyczyściła”, a wtedy „zakonnica fuknęła wyniośle i obróciła się na pięcie”. Czytam też, że kiedy ów kapłan wrócił zdać sprawę papieżowi, powiedział: „Niech Wasza Świątobliwość nie wierzy tym plotkom. Gdzie nie ma pokory, nie może być cudów”. Tym wysłannikiem papieskim był właśnie Filip Neri.

Na chwilę obecną wolę wersję z płaszczem, ale ostatecznie wybiorę tę historyczną. Co jednak w przesłaniu nie zmieni zupełnie nic. Jej przysłowiową „wątróbką” jest pokora.

Ów „Filippo” uważał, że największą pułapką na drodze do świętości jest to, że ludzie zaczynają uważać cię za świętego, więc ów niezwykły kapłan konsekwentnie burzył obraz „świętego Filipa”. Czynił to nader skutecznie. Ludzie mieli go za głupca.

„Niepoważny”

O jego zachowaniu krążyły legendy. Miał on na przykład przyjmować znaczących gości w dziwacznych strojach, choćby w starej kurtce, czerwonej mycce na głowie i białych pantoflach. Trudno, by podobało się to jego najbliższemu otoczeniu, które darzyło go podziwem i chciało, by wszyscy patrzyli na Filipa jak na świętego. Pewnego dnia jeden z kapłanów ośmielił się mu powiedzieć: „Ojcze, byłoby dobrze, gdybyś wobec szacownych osób przyjmował poważniejszą postawę. Ktoś, kto ojca nie zna, może się przecież zgorszyć!”.

Neri, poderwawszy się, krzyknął: „Chciałbyś, aby inni mówili, że jestem człowiekiem, który potrafi wypowiadać piękne słówka, co? Nie widzisz, naiwniaku, że wtedy mówiliby: «Filip jest świętym»? Niech tylko przyjdą do mnie szlachcice i arystokraci! Niech tylko przyjdą, a ja postąpię jeszcze gorzej!”.

Wygłupianie się było jego maską. Filip postawił sobie cel: zburzyć własną reputację w oczach ludzi. Udało mu się? Jak najbardziej.

Problemy Neriego

Jak widzieli go ludzie? Oj, nie był to pobożny kapłan! Modlił się krótko i wygłupiał się nawet w kościele. Przed pójściem do ołtarza, a bywało, że w trakcie liturgii, kazał sobie czytać dowcipy i sam opowiadał zabawne historyjki. Podczas odprawiania mszy potrafił przerwać celebrowanie liturgii i zacząć śpiewać. Kiedyś, czytając podczas Wielkiego Tygodnia opis Męki Zbawiciela, ku zgorszeniu wiernych bawił się kluczami i kręcił zegarem słonecznym umieszczonym w pobli-
żu ołtarza. Innym razem, gdy głosił kazanie, a jednym ze słuchaczy był uczony biskup, mówił tak prymitywną włoszczyzną, że znający go ludzie nie wiedzieli, czy mają się śmiać. Gdy od papieża otrzymał czerwony biret kardynalski, biegał za nim po pokoju, kopiąc jak piłkę.

Skąd takie zachowanie? Chciał, by ludzie mieli go za durnia, czyli za przeciwieństwo świętego. Ale był też drugi powód. Filip robił wszystko, by nie dać się porwać ekstazie, która czaiła się na niego niemal w każdej chwili. Nigdy nie wiedział, kiedy w nią wpadnie. Wystarczyło kilka chwil wpatrywania się w święty obraz albo uklęknięcie w kościele. Dość było westchnąć w niebo. Zawsze najpóźniej po kilku minutach wpadał w ekstazę, tracił kontakt z doczesnością, zmieniał się na twarzy.

Krył ten sekret, modląc się krótko. Albo „pomniejszając skupienie” przez słuchanie dowcipów i humoresek, które choć trochę odciągały go od całkowitego zaabsorbowania chwałą Bożą. Wtedy widział mszał i mógł odczytywać umieszczone w nim teksty.

Rady dla gorliwców

Tak jak żył, tak też radził innym. Kiedy ktoś poprosił go o pozwolenie na noszenie włosiennicy, Neri zgadzał się, ale pod warunkiem, że ten będzie ją nosił na wierzchu. Lepiej wyglądać śmiesznie, niż myśleć o sobie, że jest się szczególnie umartwionym i być może już świętym. A gdy jakiś młodzieniec oznajmił dominikanom, że złożył ślub wstąpienia do ich klasztoru, Filip, który był tam spowiednikiem, mówił: „Mogłeś złożyć ślub, że wstąpisz do dominikanów, ale my nie złożyliśmy ślubu, że cię przyjmiemy”.

Tak, chrześcijaństwo to nie zadęcie, a świętość, to nie podkreślanie swojej wyjątkowości. To dlatego Neri tak lubił dowcipy i anegdoty. Więc i my na koniec przeczytajmy pewien dowcip. A nawet dwa.

Humor – cecha świętych

Kiedy dziennikarz zapytał papieża Jana XXIII, ile osób pracuje w Watykanie, ten odpowiedział: „Chyba połowa z nich”.

Po wyjaśnieniu przykazania, że trzeba czcić ojca i matkę, katecheta zapytał uczniów, czy istnieje przykazanie, które uczy nas, jak traktować rodzeństwo. Jeden z chłopców podniósł rękę i powiedział: „Nie zabijaj”.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [20 i 27 sierpnia 2023 R. XXXIV Nr 17 (880)], str. 26-27.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *