Plunąć diabłu w twarz – Wincenty Łaszewski

Dawniej to się czytało… Wpadła mi w ręce pisana 200 lat temu książka o Eucharystii. Przyznam, że połknąłem ją jak żmija jajo. Czyli uważnie i w całości. Miałem w rękach coś pomiędzy książką przygodową, kryminałem i fantasy. Pozostaje pytanie, na ile mnie przekonała do tego, do czego przekonywała moich przodków.

REKLAMA

Skoro wakacje w pełni, to sięgam dla moich Czytelników po garść dawnych „przekonywajek”. Dodam na marginesie, że bardzo jestem ciekaw, czy któraś z nich obudzi w czyimś sercu głębsze refleksje. Po cichu spodziewam się tego. A skoro tak, to mam nadzieję, że właśnie proponuję miłośnikom „Pielgrzyma” coś więcej niż tylko rozrywkę płynącą z lektury.

Sprawdzę, za co mnie kochają

Oto pierwszy wyimek ze starej książki. Pewien Portugalczyk – znamy go pod imieniem Tiago – udał się do Indii w poszukiwaniu szczęścia. Po latach wrócił do Europy „z tarczą”, a dokładnie mówiąc, na kilku własnych statkach wyładowanych bogactwem. Nim wkroczył do rodzinnego miasta, powiedział sobie: „Moment, nie będę taki naiwny… Najpierw sprawdzę, jak zachowają się moi bliscy”. Włożył na siebie brudne ubranie ostatniego z marynarzy, narzucił podarty płaszcz i pospieszył do domu swego kuzyna Pedra. „Pamiętasz mnie? Jestem Tiago” – powiedział. – Spędziłem kilka lat w Indiach, jak widzisz w końcu wróciłem. Widzisz mój stan, a zatem, przez więzy pokrewieństwa, proszę: wspomóż mnie odrobinę i daj mi choć jeden nocleg w swoim domu”. „Ach! Jak bardzo chciałbym ci pomóc i ugościć cię jak króla, mój drogi Tiago! – wykrzyknął Pedro. – Ale musisz mi wybaczyć. Mój dom jest tak pełen, że nie zmieści się w nim nawet mały kociak. Co dopiero dorosły Tiago”. Pożegnawszy się, bohater naszej opowieści udał się do domu innego krewnego, ale i tam go nie przyjęto. Podobnie było wszędzie tam, gdzie zaszedł. Rodzina go nie chciała, a dawni przyjaciele wyparli się go. Nikomu nie przyszło na myśl, że pod brudną, poszarpaną szatą kryje się ktoś niewyobrażalnie bogaty.

Tiago pospieszył z powrotem na swoje statki, zrzucił szaty żebraka, przywdział kosztowny strój i w towarzystwie służących wszedł do miasta. O jego bajecznym bogactwie, królewskim orszaku i krwistych rumakach mówiono za chwilę w całym mieście. Nie minęła godzina, a wiadomość o bogactwach Tiaga dotarła do uszu jego rodziny i przyjaciół. Wyobraźcie sobie ich reakcję. Ile daliby za to, żeby można było cofnąć czas choć o jeden dzień! Jeden żalił się drugiemu. „Tego nie dało się przewidzieć. Gdybym wiedział, że Tiago jest taki bogaty, spotkałby się z zupełnie innym przyjęciem. Szkoda, że jest już za późno”.

O zazdrości pewnego pazia

Kolejna historyjka jest z gatunku kryminalnych. Gdy ją przeczytałem, zapamiętałem we wszystkich szczegółach. Czyli opowieść spełniła swoje zadanie: puka do serca i do głowy. Niech zapuka i do Czytelników „Pielgrzyma”.

Święta Elżbieta, królowa Portugalii ,miała na swym dworze służącego, który miał za zadanie dawać jałmużnę każdemu pukającemu do bram pałacu. Na ten urząd wybrała jednego ze swoich paziów (dla jasności nazwijmy go „P1”), zauważyła bowiem, że jest bardzo pobożny – nigdy nie opuścił codziennej mszy świętej. Zdarzyło się, że inny paź (niech będzie sługą „P2”) z zazdrości oskarżył go przed królem, szepcąc mu o zbytniej zażyłości P1 z królową. Władca wpadł w furię. Bez dalszych pytań polecił kucharzom wrzucić do pieca pierwszego pazia, który pojawi się w kuchni, i za chwilę wysłał tam P1 – „ulubieńca” Elżbiety. Oskarżony paź, nawet nie przypuszczając co go czeka, ruszył w stronę pomieszczeń kuchennych. Jednak po drodze usłyszał dzwonek wzywający na mszę i uznał, że nic się nie stanie, jeśli wypełni polecenie króla z niewielkim opóźnieniem. Tymczasem władca, nie mając wiadomości o śmierci P1, wysłał do kuchni pazia, którego miał przy sobie, aby zobaczył, co się stało. Był to… P2. Oskarżyciel przybył więc do kuchni jako pierwszy! To P2, nie P1 został wrzucony do pieca. Dopiero wtedy w kuchni zjawił się niewinny paź. Gdy powrócił do króla i został zganiony za niewykonanie szybko jego rozkazu, wytłumaczył władcy, że zatrzymał się na mszę, by oddać cześć Królowi królów. Władca zaczął podejrzewać, że sługa P1 wcale nie popełnił zła, o które był oskarżany. Przeprowadził dochodzenie i odkrył niewinność pobożnego pazia.

Rzecz o duchach

Czas na coś z pogranicza horroru. Pod koniec ubiegłego stulecia żył w Rottweil, małym miasteczku w Szwabii, bezbożny człowiek o imieniu Otto. Pewnego dnia, gdy w uroczystej procesji Bożego Ciała Najświętszy Sakrament przechodził obok jego domu, Otto stanął w oknie, mając na sobie koszulę bez rękawów, zakrwawiony fartuch rzeźnika i białą szlafmycę na głowie. Tym niestosownym strojem chciał okazać swoją pogardę dla adorowanej przez wiernych Eucharystii. Co gorsza, gdy Najświętszy Sakrament przechodził obok niego, splunął w jego stronę ze wstrętem.

Jeszcze tego samego dnia bluźnierca zachorował i wkrótce zmarł. Od tej pory w jego domu słychać było nocą tak straszne hałasy, jęki, głośne lamenty i brzęk łańcuchów, że nikt nie mógł tego znieść. Łatwo można było odgadnąć przyczynę… Aby hałasy ustały, zdecydowano się namalować portret zmarłego rzeźnika w takim stroju i postawie, w jakiej się pojawił w oknie, by szydzić z Najświętszego Sakramentu. Obraz umieszczono tam, gdzie Otto kpił z największej świętości – w oknie kamienicy. Wszyscy przechodnie mieli widzieć, jak Bóg karze bluźnierców. W domu zrobiło się cicho. Kilka lat później żona protestanckiego kaznodziei, która mieszkała naprzeciwko i nie mogła znieść widoku tego okropnego portretu, zmusiła swego męża, by udał się do magistratu i uzyskał decyzję o jego usunięciu. Ale gdy tylko obraz zniknął, natychmiast pojawiły się dawne przerażające jęki i trwały dopóty, dopóki mieszkańcy domu nie uzyskali pozwolenia na przywrócenie portretu bluźniercy na swoje miejsce.

Wiedzieć, na kogo pluć

I na koniec coś dla mnie najbardziej niezwykłego. Dowiadujemy się z innej opowieści, że gdy pewnego dnia Franciszka Rzymska miała przystąpić do Komunii świętej, stanął przed nią diabeł, szepcząc: „Jak ty, kobieto pełna codziennych grzechów, śmiesz przyjąć Niepokalanego Baranka!”. Święta spostrzegła, że wróg kusi ją do zła (bo czy diabeł może zachęcać do czegoś innego niż grzech?). Zrozumiała, że piekielny stwór nie troszczy się o jej pokorę, ale o pozbawienie jej radości zjednoczenia z Chrystusem. Co więc zrobiła XV-wieczna mistyczka? Nie weszła w żadną dyskusję z diabłem. Mistycy wiedzą, że z kimś takim się nie rozmawia. Uciszyła go w jednej chwili, plując mu pogardliwie w twarz.

Święta i pluje komuś w twarz? Zdumiewające… Ale w tej historii jest tego pochwała! Bowiem niebawem Franciszce ukazała się Najświętsza Panna i wyraziła się z wielkim uznaniem o jej zachowaniu. Dodała przy tym, że nasze wady, zamiast być przeszkodą, powinny być zachętą do przystępowania do sakramentu ołtarza. Tam znajduje się bowiem lekarstwo na wszystkie ludzkie nieszczęścia.

To już koniec lektury. Czas na zadanie. Pomyślcie proszę, jaki był cel tych opowieści, które autor umieścił w swej popularnej książce.

Wincenty Łaszewski

„Pielgrzym” [6 i 13 sierpnia 2023 R. XXXIV Nr 16 (879)], str. 28-29
.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *