W matczynym obrazku

REKLAMA

Toteż im bardziej znajduje On w jakiejś duszy Maryję, swą Oblubienicę, umiłowaną i nierozłączną, tym czynniej i potężniej działa, kształtując w duszy tej Jezusa Chrystusa, a duszę w Jezusie Chrystusie.
św. Ludwik Maria Grignion de Monfort



Słowa – jak ciężkie, ostre kamienie rzucone na drogę prawdy i zapomnienia; myśli – delikatne, lekko uśmiechnięte, zatroskane; uczucia – rozrywające głuchym, donośnym echem wąską szczelinę niepokoju… słyszę w oddali znany głos, powoli otwieram drzwi. Wspomnienia wsiąkają we mnie, niczym wiosenny deszcz w spragnioną wody ziemię. Układam niewyraźny, mglisty obraz poszarpanej duszy. Pragnę ocalić wyblakłe już barwy, dostrzec kształt, właściwy sens. Gdzie się ukryłeś przede mną? W jakim wierszu bez rymu, opowieści bez słów, modlitwie bez wytchnienia – poszukiwać Ciebie?
„A nam ludziom nieumiejącym rozwiązać najprostszego zadania serca, kazano rozwiązywać wszystkie zagadki, aż po horyzont śmierci” – z odległej galaktyki uczuć woła poeta Roman Brandstaetter. W zamyśleniu podniosłem pożółkły, maleńki obrazek. Bliski sercu wizerunek zapomnianej Matki – pamiątkę beztroskich, radosnych dni. Delikatnie rękawem otarłem cienką warstwę srebrnego kurzu, świadectwo niepamięci. Tak wiele się wydarzyło od ostatniego spotkania… Jej młodzieńczy, pełen dobroci nieprzenikniony Matczyny wzrok, spoczął na moim bezbłędnym i nienagannym, dumnym ludzkim obliczu. Wpatrując się w odległy horyzont minionego czasu, czuję się jakoś nieswojo, jakby zawstydzony. Dlaczego pytasz o sens? O właściwą drogę? Nie potrafię odpowiedzieć… może brak mi wiary… nie wiem, dokąd idę. Gdybym mógł choć jedno małe ziarno gorczycy czule pieścić w swej dłoni! Postawić tylko jeden niewinny krok na tafli błękitnych jezior wszechświata. Wzburzone fale srebrzystym, niespokojnym strumieniem powoli opadły na samo dno zwątpienia. I nastała głęboka cisza – Ona zamilkła. „A jeżeli już należę do Ciebie” – mówiłem – „o dobra Matko, to strzeż mnie jako Twojej własności”. W odpowiedzi usłyszałem tylko ciche bicie kochającego, otwartego serca.
Stawiając nieśpieszne kroki na dobrze znanej mi drodze, spojrzałem w lazurowe wieczorne niebo. Złocista linia oddalonego o miliony ludzkich westchnień samolotu przecięła mój wzrok, sięgając do głębi istnienia. Patrzyłem w zdumieniu – niczym umiłowany uczeń – a oto „wielki znak ukazał się na niebie. Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap. 12,1). Jest jakaś tajemnicza siła w spokoju wieczornego nieba. Gdzieś tam, gdzie człowiek znajduje odpowiedź, rodzą się myśli pełne nadziei. Ciepłe i nieskalane, niczym krople długo wyczekiwanego deszczu, uczucie radości. Przystanąłem na chwilę, na moment. W lustrzanym odbiciu zachodzącego słońca zobaczyłem Najpiękniejsze Oblicze. Dokąd idziemy? Gdzie mnie prowadzisz? Odpowiadając, uśmiechnęłaś się tylko, delikatną Matczyną dłonią wskazując właściwą drogę:  „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem”. Ruszając dalej, ściskałem w dłoni maleńki obrazek.
Jadąc pociągiem do pracy, widuję, jak ludzie – najzwyczajniej – wchodzą i wychodzą; siadają i wstają; rozmawiają i rozmyślają – szczęśliwi, zadowoleni, uśmiechnięci, samotni, spracowani, pogubieni. Świat nieustannie przepływa przede mną – przeze mnie, przelewa wartkim strumieniem wieczności. Niedościgniony, nieobliczalny i niepojęty, oddzielony niewidzialną taflą kruchego szkła istnienia, na którym niczym w pękniętym zwierciadle, odbija się kilka wilgotnych dziecięcych łez.
Istnieją takie chwile metafizycznej zadumy, gdy coś w nas umiera, rzeczywistość gubi swój ludzki porządek. Wszystko wokół zdaje się przeistaczać w jedno wielkie pytanie o sens, prawdę i szczęście… Na kolejnej stacji wsiadła do pociągu – jak niegdyś – niepostrzeżenie, bez rozgłosu, wtapiając się w tłum bezimiennych ludzi. Zajęła miejsce, puste miejsce naprzeciw mnie, i lekko uśmiechając się, spojrzała delikatnym, przejmującym wzrokiem. Pochyliła się, poczułem ciepło Jej Matczynych dłoni. A może mi się tylko zdawało… Samotni wśród samotnych, poszukujący choćby odrobiny miłości i zrozumienia. „Oto Ja, Syn Twój” – ściskając w dłoni stary, pożółkły Matczyny obrazek, powiedziałem z niedowierzaniem. Ona zadrżała, zmieszała się na te słowa… Niewidzialny anioł otulił nas śnieżnobiałym, potężnym ramieniem. „Oto Ja, Twoja Matka” – donośny głos rozdarł nagle zasłonę milczenia – i usłyszałem słowa: „Nigdy cię nie zostawię! Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni, i żyjący. Oto przyjdę niebawem, a moja zapłata jest ze mną. Jam Alfa i Omega. Początek i Koniec” (Ap. 1,17; 22, 12–13).

Ks. Arkadiusz Liberski



„Pielgrzym” 2016, nr 11 (691), s. 18-19

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *