„I usłyszałem donośny głos mówiący od tronu: Oto przybytek Boga z ludźmi: i zamieszka wraz z nimi, i będą oni Jego ludem, a On będzie Bogiem z nimi” (Ap 21,3).
Świątynia
Miejsce spotkania – modlitwy, wybrane przez Boga, Jemu poświęcone, wspomnienie i zapowiedź Nieba. W jej wnętrzu, gdzieś w najgłębszych zakamarkach płynącego czasu, w labiryncie ludzkiej duszy, rodzi się nienazwana tęsknota – ona jest tu nieśmiertelna. Boga można kochać tęsknotą ludzkiego serca. On – niewidzialny, a tak bliski, niepostrzeżenie i delikatnie dotyka nas tchnieniem swej świętej obecności, nasyca radością i pokojem. Pozwala się poznać tym, którzy Go wytrwale i wiernie szukają, ufają Mu i kroczą Jego drogami. Objawia, czym jest prawdziwa miłość. Ona rodzi się tam, gdzie Bóg pragnie z nami na nowo stwarzać świat z nicości, gdzie milczenie staje się niewypowiedzianym słowem – modlitwą serca. Miłość wzrasta powoli, dojrzewa „pomiędzy”, ma duszę niewinnego dziecka – czystą i nieskalaną, przejrzystą jak kryształ. Zabija ją pierwszy grzech, pierwsze fałszywe słowo, uśmiech – na pozór serdeczny, silny, lecz na pokaz, uścisk dłoni, pierwszy rzucony kamień. Miłość, która w koronę cierniową wpleciona, matczynymi łzami obmyta, rozpięta na belce, przybita gwoźdźmi jak pieczęć, teraz i na wieki.
Ofiarowanie
W południe, po trudach długiej wędrówki z Nazaretu do Jerozolimy, Maryja i Józef przekroczyli główną bramę i weszli do Świątyni zdumiewającej swą wielkością i majestatem, przyozdobionej niezliczoną ilością złota, srebra i drogich kamieni – największej dumy Izraela. Wnieśli do niej Jezusa, Syna Bożego – Dziecię pokorne, bezbronne i ciche. Szczęśliwi Rodzice, posłuszni świętemu Prawu Przymierza (według którego każdego pierworodnego syna czterdzieści dni po narodzeniu należało ofiarować Bogu w Świątyni, składając przy tym ofiarę na pamiątkę ocalenia synów Izraela z ręki anioła śmierci w Egipcie), z ufną miłością ofiarowali Bogu największy Dar – swego Pierworodnego.
W tym dniu wypełniły się obietnice i zapowiedzi, zakończyło się pełne nadziei i tęsknoty wyczekiwanie. Bóg zapisał kolejną kartę historii człowieka i historii zbawienia, czyli niekończącej się opowieści o niepojętej i niczym niezasłużonej miłości Ojca do swoich dzieci. W ten dzień nowonarodzony Mesjasz jako niewinne Dziecko wszedł do Przybytku, do swojej własności. Przyszedł, by go uświęcić, napełnić świętą, nieskończoną i niezgłębioną dla nas obecnością. Obdarzyć błogosławieństwem Najwyższego, blaskiem niegasnącej, przedwiecznej światłości. I pozostać tu na zawsze, być z nami i dla nas. Objawił się światu, któremu brakowało – i zawsze brakować będzie – bliskości, dobroci, prostoty i miłości. Ofiarował siebie w pokornej czułości uwalniającej od lęku, egzystencjalnej pustki, niepokoju i samotności. Zapragnął przywrócić człowiekowi jego duchowe piękno, by mógł on odnaleźć utraconą przez grzech osobistą wolność i godność dziecka Bożego. Wszedł w sam środek naszego istnienia, przyjmując na siebie ludzkie słabości, grzechy i cierpienia, aby za nas ofiarować się Bogu.
Starzec Symeon
„Pytają nieraz – rozmyśla poeta – dlaczego tak wielu w kościele starych ludzi. Zrozumiałe: to ci, którzy zostali już tylko przy żyjącym Ojcu. Wszyscy po kolei od nich odeszli, ale oni mają świadomość, że jest przy nich Bóg, żyjący Ojciec, Ten, który nie umiera i wobec którego z biegiem lat stają się dziećmi” (ks. Jan Twardowski).
Niewiele wiemy o Symeonie. Ewangelia jest tu powściągliwa, poświęca mu tylko kilka krótkich wersów. W dzień Ofiarowania, wiedziony wewnętrznym duchowym głosem, przyszedł do Świątyni Jerozolimskiej. Sprawiedliwy i pobożny, od lat cierpliwie czekał na przyjście Chrystusa. „Duch Święty spoczywał na nim – pisze św. Łukasz – i zapewniał go, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego” (Łk 2, 25–26). Ten właśnie Duch, niczym spokojne morskie fale przynoszące głos pełnego morza do wnętrza cichej zatoki, dał mu łaskę zrozumienia. Objawił dzień i godzinę nawiedzenia. Obietnica Boga spełniła się. Symeon spotkał Dziecię, ujrzał na własne oczy zbawienie Izraela. Dostojny i łagodny, pełen duchowej radości, z najgłębszą czcią wziął Je w objęcia i błogosławił Najwyższego. Długo czekał na tę chwilę – ufny, wierny, zatopiony w modlitwie, oddany Bogu.
Prorokini Anna
„Tak i świątynia, choćby najpiękniej strzelała w górę, jeżeli nikt nie obejmuje jej wzrokiem, nie poi się jej ciszą ani nie rozumie jej sensu ukrytego w serdecznej modlitwie, jest niczym więcej, jak sumą kamieni” (Antoine de Saint-Exupéry).
Anna była córką Fanuela z pokolenia Asera, od wielu już lat pozostawała wdową, w dniu Ofiarowania miała osiemdziesiąt cztery lata. Świątynia stała się jej drugim domem. Wierna do końca, dniem i nocą służyła tu Bogu postem i modlitwą. Zrozumiała, że życie w ciągłej obecność Boga nadaje jedyny i najgłębszy sens naszemu kruchemu istnieniu. Otwiera nas na nadzieję życia nieskończonego, w pełni szczęśliwego. W cieniu tej obecności można oddychać wiecznością, odpocząć, począć się od nowa, odnaleźć duchową jedność i pokój. Wierna i ufna modlitwa – głęboka jak blask zakochanych oczu, czuła jak ciepło matczynych dłoni – staje się potęgą, dzięki której człowiek powoli zaślubia niebo, powraca do cichej przystani.
Matka Boża
„Błogosławiona jesteś, córko, przez Boga Najwyższego spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi. Twoja ufność nie zatrze się aż na wieki w sercach ludzi wspominających moc Boga” (Jdt 13, 18–19).
Ukrywając swą twarz w dłoniach, powoli kieruję myśli ku Bogu. Zamieniam je w pokorną, cichą modlitwę. Trwając tak, w zadumie serca zanurzonego w strumieniu Bożej obecności, usłyszałem czuły, kochający głos Matki. Poczułem tchnienie nieopisanej świętej dobroci, delikatne dotknięcie anioła. Ujrzałem Maryję w blasku świętości z Dzieciątkiem na rękach, jakby chciała Go oddać w moje dłonie. Ona pragnie ofiarować nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, Zbawiciela człowieka. Tak jak w dniu Ofiarowania w Świątyni Jerozolimskiej, Maryja przynosi nam Chrystusa. Chce, abyśmy wtulili się w Niego, w Jego miłosierne serce, wzięli Go w swe ramiona, pozwolili się Jemu prowadzić.
Ofiarowanie Pańskie zwane jest także świętem Matki Bożej Gromnicznej – Matki Bożej od gromów. Maryja, kochająca i troskliwa Matka, wstawia się za nami u Syna, niejednokrotnie łamiąc gromy Bożego gniewu, na jaki zasłużyliśmy. Wyprasza nam darowanie win, miłosierdzie i przebaczenie. Poświęcone w tym dniu w kościele świece, tzw. gromnice, zapalane dawniej w oknach w czasie burz, chroniły przed niebezpieczną i niszczącą siłą przyrody. Niegdyś w dzień Ofiarowania Pańskiego gospodarz – poświęcając swoją rodzinę Bożej opiece – czynił znak krzyża na drzwiach wejściowych domu zapaloną gromnicą (niestety, zwyczaj ten powoli zanika). Gromnica towarzyszy nam także przy chrzcie i przy śmierci, gdy życie się rozpoczyna i gdy się kończy. Przypomina, że wszystko, co doczesne, szybko przemija, wypala się jak płonąca świeca. Gromnice zapalamy więc przy konających, wzywając opieki Matki Bożej, Patronki Dobrej Śmierci, modląc się o światłość wiekuistą dla tych, którzy odchodzą i już nie powrócą.
W blasku świec
W przedsionku kościoła wypełnionego przenikliwym zimowym powietrzem, w półmroku bladych promieni słońca wlewających się przez kolorowe szkiełka witraży, wpatruję się w twarze tych, którzy tu wchodzą. Czekam na Ciebie, czekam aż przyjdziesz. Serce niespokojne uderza jeszcze z tą samą siłą, jak przed laty. Jak wtedy, gdy pełen głupiej, młodzieńczej miłości miałem nadzieję, że zostanę wybrany. Staram się odczytać niewidoczną prawdę, zapisaną śladem ludzkich stóp na kamiennej posadzce. Wokół mnie kilka sióstr zakonnych ubranych w czarny habit z białym jak śnieg welonem na głowie, przepasanych sznurem na biodrach. To te, które oddały swe życie na wyłączną służbę Bogu. Poświęcone Oblubieńcowi – On je kocha, a świat często nie rozumie. W blasku ich oczu lśnią paciorki różańca.
Stoję pokornie, z zapaloną w ręku świecą, swym ciałem delikatnie osłaniam radośnie tlący się płomyk. Ty mnie podnosisz, prowadzisz i go nie zgasisz. Jego ciepło ogrzewa me puste, namaszczone oliwą dłonie. Nie znajduję słów. Powracam skruszony – tak trzeba – proszę, ukryj me serce zranione, przebij me ręce splamione marnością, zgaś oczu mych błękit, i przebacz. Rozpraszające zimowy półmrok światło świec przypomina mi misterium Paschalne. Święty ogień nasycający blaskiem płomień wielkanocnego paschału, potężne, rozrywające zasłonę czasu i wieczności Alleluja, zwycięstwo Chrystusa nad ciemnością, śmiercią, grzechem i szatanem. To przez krew, ogień i wodę wyprowadziłeś nas na wolność. Pozwoliłeś powrócić tam, gdzie bije Twe serce.
W oddali, w głębi Przybytku, słychać drżący głos modlitwy kapłana ubranego w białą, pozłacaną na ramionach kapę: „Boże, światłości prawdziwa, oświeć serca wiernych, aby wszyscy, którzy zgromadzili się w tej świątyni z płonącymi świecami, mogli kiedyś oglądać blask Twojej chwały”. Zamyśliłem się. Kilka kropel źródlanej wody spadło na moją głowę, jak rosa na spragnioną deszczu ziemię, niczym długo oczekiwane słowo wytchnienia dla strudzonej duszy. Usiadłem w ławce, wsłuchałem się w skruszony oddech, w blasku świec przyszedłeś do mnie – jak dawniej.
ks. Arkadiusz Liberski
„Pielgrzym” 2017, nr 3 (709), s. 14-17