Sukces wyrysowany jednym palcem – rozmowa z Mariuszem Kędzierskim, artystą ze Świdnicy

Mariusz Kędzierski, dwudziestotrzyletni artysta ze Świdnicy, chociaż urodził się z chorobą genetyczną rąk, czerpie z życia pełnymi garściami: wystawia swoje prace w Polsce i za granicą, objechał Europę, rysując na ulicach największych miast, a obecnie przygotowuje się do wystawy w Nowym Jorku. Jego sława rośnie na całym świecie. Specjalny wywiad z tym wyjątkowym artystą przeprowadziła Małgorzata Stegenka, która zna Mariusza osobiście.

REKLAMA


– Jak byś siebie opisał? Kim tak naprawdę jesteś?
– Specjalistą do spraw spełniania marzeń (śmiech). A tak na poważnie to jestem osobą, która nie boi się stawiać sobie w życiu celów i ich realizować. Korzystam z życia najlepiej jak umiem.

– Czym różnią się Twoje ręce od tych u większości osób?
– Nie wykształciły się tak, jak powinny.

– Jak zareagowała Twoja mama na to, że urodziłeś się niepełnosprawny?
– Moja mama była w dużym szoku, gdy przyszedłem na świat. Gdy dowiedziała się, że ma niepełnosprawne dziecko, zemdlała.

– Jak Cię wychowywała?
– Mama nigdy w niczym mnie nie wyręczała, wręcz przeciwnie. Będąc małym dzieckiem, posługiwałem się stopami, to je traktowałem jak dłonie. Mama zakładała mi skarpety, by wymusić na mnie nawyk posługiwania się rękoma.

– Czy w szkole Ci dokuczano?
– W szkole nikt mi nie dokuczał, ponieważ pochodzę z niewielkiej miejscowości i dorastałem z dziećmi, które rozumiały, że czasem potrzebuję ich wsparcia i pomocy. Gdy trafiałem między obce dzieci, wtedy wytykano mnie palcami.

– W jakim momencie życia rysowanie stało się Twoją pasją?
– Rysowałem od najmłodszych lat, jednak całkowicie pochłonęło mnie to dopiero wtedy, gdy szedłem do liceum, konkretnie po jednej z operacji. Wtedy traktowałem to jedynie jako hobby, dziś to mój sposób na życie.

– W jaki sposób rysujesz? Masz przecież tylko jeden palec u dłoni.
– Rysuję rękoma, nauczyłem się nimi posługiwać, w końcu czasu było wystarczająco dużo. A jak? To trzeba chyba zobaczyć, trudno opisać to słowami.

– Co rysujesz?
– Rysuję praktycznie wszystko, co narysować można, jednak moim ulubionym tematem są portrety.

– Dlaczego?
– Kiedyś miałem problem z mówieniem o sobie. Byłem bardzo powściągliwy. Zanim się otworzyłem, to rysunek stał się dla mnie takim „oknem ekspresji”. Poprzez emocje wyrysowane na twarzach innych mogłem wyrażać siebie.

– Ile prac narysowałeś do tej pory?
– Szacuję, że wykonałem w swoim życiu około 700 rysunków.

– Ile czasu zabiera Ci stworzenie jednego z nich?
– Nad każdym swoim rysunkiem spędzam wiele godzin. Zwykle mieszczę się w przedziale 15–40 godzin. Rekord to aż 100 godzin!

– Czy masz swoje ulubione prace?
– Mam kilka prac, które bardzo lubię, jednak moim ulubionym rysunkiem jest portret mamy, który wykonałem podczas zeszłorocznej podróży po Europie.

– Masz dopiero 23 lata i spore osiągnięcia artystyczne. Powiedz coś więcej na ten temat.
– W swoim dorobku mam już wystawy w Polsce, ale także za granicą, choćby w Wiedniu czy Oksfordzie. Zdobyłem także drugą nagrodę w konkursie Best Global Artist Award w 2013 roku, wygrałem ogólnopolski konkurs dla ludzi z pasją, a aktualnie przygotowuję się do wystawy w Nowym Jorku. Za 2015 rok otrzymałem Nagrodę Publiczności w prestiżowym konkursie Człowiek Bez Barier, głównie za mój projekt artystyczno-motywacyjny, w ramach którego przejechałem Europę, rysując na ulicach największych miast, aby pokazać ludziom, że warto mieć marzenia i je realizować.

– Czy możesz opowiedzieć coś więcej o tym projekcie?
– Dzięki wsparciu miasta Świdnica, Biura Podróży Rapala oraz mapi.pl udało mi się odwiedzić kolejno Berlin, Amsterdam, Londyn, Paryż, Barcelonę, Marsylię, Wenecję, Rzym i Ateny. Byłem ponad 17 dni w trasie, przejechałem 10 000 km i spotkałem mnóstwo niezwykłych ludzi na mojej drodze!

– Kiedy po raz pierwszy zainteresowały się Tobą media?
– Po raz pierwszy było to po reportażu „Rysuję, bo to kocham”, zrealizowanym przez portal naszaswidnica.pl. Wówczas mówiły o mnie telewizje w Polsce i na świecie.

– W jakich krajach pisano i mówiono o Tobie?
– Już chyba wszędzie, między innymi w USA, Wielkiej Brytanii, Australii, Rosji, Armenii, Słowacji, Chinach, Korei Południowej, Finlandii, Norwegii, Mongolii, Brazylii, Turcji, Bośni i Hercegowinie, Indiach i Indonezji.

– Czy to prawda, że w Australii media porównywały Cię do Nicka Vujicica, mówcy bez kończyn?
– W Australii i nie tylko. W wielu krajach ludzie dostrzegają wiele podobieństw pomiędzy nami z jednego, bardzo ważnego powodu – obaj idziemy przez życie według własnych reguł.

– Czy to, że jesteś do niego porównywany bardziej Ci schlebia, czy raczej Cię denerwuje?
– Jest to oczywiście bardzo miłe i budujące, jednak ja jestem i wolę być Mariuszem Kędzierskim, Polakiem, który inspiruje ludzi, nie chcę występować jako „polski Nick Vujicic”.

– Dlaczego narysowałeś portret Nicka?
– Portret Nicka narysowałem, siedząc na wrocławskim rynku. Miałem plan, by dać mu go kiedyś i podziękować za to, że jego historia dodała mi odwagi i siły. Zrozumiałem, że skoro on może, to i ja mogę. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kiedy i gdzie to zrobię. Ale wiedziałem, że się uda!

– Co czułeś, gdy wręczałeś mu ten portret osobiście?
– Gdy przyszedł ten moment, byłem niezwykle stremowany. Przeraziło mnie trochę to, że nawet tak ogromne marzenie udało mi się spełnić. Czułem także wdzięczność wobec osób, które mi w tym pomogły, między innymi wobec Ciebie, Gosiu, i wobec pana Łukasza Milewskiego, który zorganizował imprezę z Nickiem w Polsce. I to podekscytowanie… Nie da się słowami opisać tego, co czuje się w takich momentach. Nie wymyślono chyba jeszcze takich słów.

– Szkolisz przyszłych biznesmenów?
– Tak bym tego nie nazwał. Nie jestem raczej stricte coachem, a mówcą motywacyjnym, trenerem. Coaching kojarzy się ludziom z biznesem, a ja zupełnie nie o tym mówię. Na przykładzie mojej historii pokazuję ludziom, jak spełniać marzenia, pokonywać lęk, jak akceptować siebie i cieszyć się nawet z najmniejszych rzeczy. Pieniądze są potrzebne, ale nie chcę o nich mówić, bo nie jestem biznesmenem. Jestem człowiekiem mocno doświadczonym przez życie. Mam zarówno dobre, jak i złe doświadczenia. Tym dzielę się z ludźmi. Nie daję im złotego środka. Pomagam znaleźć optymalną drogę, ich drogę przez życie. Każdy taką posiada. Ale nie każdy potrafi na nią wejść. A ja robię wszystko, żeby pomóc im odnaleźć szczęście.

– W swoim życiu napotykasz z pewnością wiele barier fizycznych. Jak je pokonujesz?
– Ponieważ niepełnosprawność towarzyszy mi od zawsze i jest dla mnie czymś naturalnym, radzę sobie sam z 99 procentami spraw, jednak największym moim „osiągnięciem”, w które mało kto wierzył, było zdanie egzaminu na prawo jazdy – i to za pierwszym razem!

– Które bariery są trudniejsze do pokonania: fizyczne czy mentalne?
– Jestem pewien, że bariery fizyczne są dużo łatwiejsze do pokonania niż te mentalne. Jednak kluczem do pokonania tych fizycznych jest umiejętność poradzenia sobie z tymi mentalnymi. Strach przed porażką, przed rozczarowaniem, przed konsekwencjami lub przed samym podjęciem ryzyka bywa wręcz paraliżujący. I skąd wówczas mamy wiedzieć, czy poradzimy sobie z tymi fizycznymi przeszkodami, skoro nie wystarcza nam odwagi, by spróbować? Są rzeczy, których wykonanie jest dla mnie bardzo trudne. Zawsze mogę jednak poprosić kogoś o pomoc. Za to kiedy pojawiają się bariery mentalne, nikt za mnie ich nie pokona. Tylko ode mnie zależy, co z tym zrobię.

– Jak ludzie reagują na Ciebie, gdy widzą Cię po raz pierwszy?
– Zależy, w jakiej sytuacji. Już teraz niepełnosprawność nie jest tematem tabu lub czymś nadzwyczajnym, więc ludzie podchodzą do mnie zupełnie normalnie. Natomiast podczas mojej pracy… nie ukrywam, są mile zaskoczeni.

– Czym ich zaskakujesz?
– Podejściem do życia przede wszystkim. Permanentnym uśmiechem. Moimi pracami – pomimo „trudności”.

– Jesteś bardzo popularną osobą w mediach społecznościowych. Jak Ci się to udaje?
– Przede wszystkim jestem sobą. Ludzie mają już dość tego, co nieautentyczne. Chcą czegoś prawdziwego, poruszającego, inspirującego. Mam nadzieję, że u mnie to właśnie znajdują.

– Twoja największa porażka i Twój największy sukces?
– Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, a to dlatego, że porażki nie traktuję jako nieszczęścia, a jako życiową lekcję. Sukces natomiast zawsze ma dla mnie tę samą rangę i każdy jest tak samo ważny.

– Jakie jest Twoje motto życiowe?
– Od niedawna są to słowa, które napisała w jednym z komentarzy pod moim zdjęciem pewna Amerykanka: „Ten fingers are overrated” (Dziesięć palców jest przereklamowane).

– Nad czym obecnie pracujesz?
– Obecnie przygotowuję kolejny projekt podróży, tym razem po USA. Moim marzeniem jest przejechać przez ten kraj na podobnych zasadach, na których jechałem przez Europę.


„Pielgrzym” 2017, nr 18 (724), s. 14-16

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *