Mówią o niej – siostra zakonna z pazurem. Jest odważna, nieustraszona i waleczna. Dokonuje rzeczy wspaniałych, godnych podziwu. Pełna pasji i miłości do bliźniego. Przełożona Katolickiej Wspólnoty Chleb Życia. Siostra Małgorzata Chmielewska w rozmowie z Mają Przeperską opowiada o rozdarciu świata, miłości Chrystusa i sztuce cerownia.
– Często siostra mówi o sobie, że ceruje świat…
– Tym właśnie zajmuje się Katolicka Wspólnota Chleb Życia, której siostra jest przełożoną.
– Nasza wspólnota chciałaby być odbiciem ludu Bożego wędrującego do Chrystusa, gdzie silniejsi niosą słabszych. Zgodnie z Ewangelią to są VIP-y w Królestwie Bożym. I tak chcemy razem żyć.
Niestety rozdarcie świata można zauważyć również w Kościele. Osobno są biedni, osobno bogaci. Osobno dominikanie, osobno jezuici i osobno księża parafialni. Nie tworzymy wspólnej przestrzeni i tak naprawdę wspólnie nie żyjemy. Oczywiście nie zawsze chodzi o to, żeby żyć pod jednym dachem, bo to jest po prostu fizycznie niemożliwe, natomiast możliwe jest, żebyśmy tworzyli prawdziwą wspólnotę, bo Kościół jest wspólnotą, która gromadzi się wokół Chrystusa. Pierwsze miejsce zajmują w niej najsłabsi – i to miejsce w pierwszych ławkach, w Kościele, w którym czynnie uczestniczą. By tak się stało, my musimy posunąć się na ławce życia.
– I robimy to raczej niechętnie. – W tej chwili Wspólnota Chleb Życia ma osiem domów, dziewiąty – w Krakowie – jest w trakcie remontu. To piękne dzieło prężnie się rozwija.
– Można zadać sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego na przykład w większości parafii dzieci z zespołem Downa nie służą do mszy św.? Dla nich liturgię organizuje się osobno. My na przykład skończyliśmy właśnie mszę św. u mnie w domu, podczas której mój mocno upośledzony umysłowo przybrany syn pełni funkcję ministranta. Oczywiście w ograniczonym zakresie, ale dzwoni w gong, obmywa księdzu ręce, podaje czytanie lektorowi i jest z tego niezwykle dumny. W takim dużym parafialnym kościele czegoś takiego jeszcze nie widziałam – być może są takie kościoły, ale z pewnością nie jest to powszechne. Z kolei nasza wspólnota chce być takim miejscem, w którym najsłabsi, ubodzy będą mieli swoją przestrzeń do życia i jednocześnie będą mieli możliwość spotkania Chrystusa.
W Polsce ludzie bezdomni, osoby niepełnosprawne, starsze, ubogie materialnie, intelektualnie, ale i duchowo wciąż są jedną z najsłabszych grup w społeczeństwie. Dlatego otwieramy dla nich nasze domy. Staramy się, żeby to nie były schroniska, takie typowe placówki, tylko – mniej lub bardziej – dom. Oprócz spraw duchowych trzeba człowiekowi przede wszystkim konkretnie pomóc, żeby stanął na nogi i mógł powrócić do życia społecznego.
Nie zdajemy sobie sprawy – my, katolickie społeczeństwo – że ludzie niepełnosprawni żyją właściwie na granicy przetrwania.
Mamy też przedszkole dla dzieci na wsi. Niestety ze względu na jego wielkość możemy przyjąć tylko dwadzieścioro dzieci. Przedszkole jest bezpłatne. To wszystko jest tym wspomnianym łataniem dziur i nierówności, które występują w świecie, aby ludzie mogli żyć wolni i aby mogli być szczęśliwi.
– Skąd siostra czerpie tę siłę i odwagę, by walczyć z systemem i niesprawiedliwością?
– To prawda – jest to ustawiczna walka z systemem. Ustawiczna walka z biurokracją. Społeczeństwo konsumpcyjne ma to do siebie, że zacieśnia szeregi, tworzy systemy, z których wypadają słabsi. Sami, nie zdając sobie z tego sprawy, tworzymy sobie okrutny świat. Ci, którzy urodzili się słabsi, którym nie powiodło się w życiu, którzy popełnili błąd, nie mają szans. A przecież to szczególnie oni są bliscy Chrystusowi. Dlatego rolą chrześcijan jest stwarzanie miejsc, w których tacy ludzie mogliby odczuć Boże miłosierdzie – poprzez zwyczajną ludzką życzliwość, przyjaźń i bycie razem.
– A czy czasem myśli sobie siostra, że ma już tego wszystkiego za dużo na głowie, że dalej tak się nie da?
– Sztuka polega na tym, żeby brać na głowę tyle, ile można unieść. Zdajemy sobie sprawę z tego, że nie zmienimy całego świata – Zbawicielem jest Pan Jezus. Natomiast z Jego pomocą musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy. Wiem, że nie wszystkim ludziom bezdomnym dam dach nad głową, ale póki mogę, staram się go dawać, a jak brakuje miejsca, to budować nowe domy. Za chwilę będzie powstawało przepiękne schronisko dla ludzi chorych w województwie świętokrzyskim. To wszystko istnieje dzięki ogromnej ofiarności tysięcy ludzi dobrej woli. My jesteśmy bez grosza. Dlatego wymaga to z naszej strony pewnej aktywności. Musimy pokazywać ludziom sens tego, co robimy, tak, żeby zechcieli w tym uczestniczyć. Oni też biorą udział w łataniu i mozolnym cerowaniu tego świata. Choć my oczywiście też staramy się zarobić.
– Doskonałym tego przykładem są chociażby Skarby Prababuni.
– Tak, to jest przetwórnia i szwalnia. Dają one zatrudnienie dziesięciu paniom, które nie miałyby innej szansy na pracę niż właśnie ta. Przetwory są przepyszne, a wytwory szwalni są przepiękne, bo biedacy muszą robić rzeczy bardzo dobre.
– I to daje takim ludziom nadzieję.
– W tej chwili na emeryturę przechodzi pani, która przepracowała u nas siedemnaście lat. Była bezrobotna i dzięki tej pracy wychowała czworo dzieci. One z kolei dzięki naszym stypendiom mogły się wykształcić. Chodzi o to, żeby dać ludziom nadzieję i możliwość godnego życia.
– Jesteście wezwani do niesienia nadziei ubogim, wasze domy otwarte są dla każdego, kto znalazł się w trudnej sytuacji. Obowiązują w nich jednak twarde zasady…
– Przede wszystkim absolutny zakaz spożywania alkoholu, narkotyków i innych środków odurzających, a także zakaz używania przemocy fizycznej i słownej. Natomiast ci, którzy z nami mieszkają, mają również pewne zobowiązania. Każdy, kto może cokolwiek zrobić, ma obowiązek to uczynić. Może to być obranie jednego kartofelka – bo na więcej nie ma siły – ale ten kartofelek musi być obrany. Jeśli przychodzi do nas ktoś, kto jest zdolny do pracy na zewnątrz, to jest zobligowany do jej szukania. Jeśli ktoś ma szansę na to, żeby dostać rentę lub emeryturę, bo na nią zapracował – to musi z pomocą naszych pracowników i członków wspólnoty się o to starać.
Wraz z upływem czasu większość ludzi od nas odchodzi, usamodzielnia się, zakłada rodzinę, różnie to bywa.
– O waszych mieszkańcach żargon urzędniczy mówi „wypadł z systemu”, siostra ich konsekwentnie łapie, ale to w dużej mierze od nich zależy, co z tą wyciągniętą ręką zrobią.
– Oczywiście. Każdy człowiek jest wolny, w związku z tym istnieje grupa ludzi, która nie jest już w stanie tej ręki uchwycić, albo jeszcze nie przyszedł na to czas. Bywa tak, że człowiek powraca do nas wiele razy. Duża część naszych mieszkańców, nie wszyscy oczywiście, to osoby uzależnione od alkoholu. Są tacy, którym udaje się przestać pić, ale są i ci, którzy nie są w stanie, albo jeszcze nie przyszedł ten moment.
Natomiast to nie oznacza, że Pan Bóg takiego człowieka odrzuca. Być może jego cierpienie, jego chęć, jego pokora, z jaką przyjmuje swoje nieustanne upadki, znakomicie przerasta łatwe życie tych, którzy nie doświadczyli tego typu kłopotów i trudności.
– Łatwo jest mówić, że się pomaga, nie wychodząc z domu, finansując jakąś dobroczynną fundację – co też jest szlachetne – ale siostra oprócz tego, że pomaga osobom poturbowanym przez życie, to ubóstwo w jakiejś mierze również z nimi dzieli i daje nadzieję, że jeszcze będzie dobrze – że może być, jeśli oni tego zechcą.
– Tylko że to nie zawsze zależy od chcenia. Człowiek bez nóg, chociażby bardzo chciał, to – co tu dużo mówić – nie wygra jak Radwańska w turnieju tenisowym. Chyba że będzie to jakiś specjalny turniej dla osób niepełnosprawnych. Więc człowiek niepełnosprawny umysłowo, choćby bardzo chciał, nie będzie profesorem na uniwersytecie. To jest zatem także kwestia możliwości. Nie możemy mierzyć ludzi swoją miarą. To, że my mamy dwie ręce, dwie nogi, że potrafimy poruszać się w tym skomplikowanym, nowoczesnym świecie, to nie jest nasza zasługa, to jest zadanie. Zadanie nam dane. Z punktu widzenia chrześcijanina to jest dar, który dostaliśmy, żeby dzielić się nim z innymi.
Pan Bóg bardzo długo czeka, aż się nawrócimy, i trzeba czekać z nadzieją, że drugi człowiek w którymś momencie jednak załapie. Ale dzieje się to nie zawsze tak, jakbyśmy tego chcieli. Świętość to niekoniecznie chodzenie w wyprasowanej i wykrochmalonej bluzeczce co tydzień do kościoła.
– Ale dobre historie w domach wspólnoty zdarzają się, i to nawet często.
– Bardzo często. Nasi mieszkańcy nie są naszymi podopiecznymi. To jest podstawowa zasada. To są nasi bracia i siostry. I w ten sposób staramy się wzajemnie traktować. Staramy się, żeby to był wspólny dom – wspólnota.
Stąd bycie razem. Nie jest tak, że my tylko dajemy i dajemy – nie, my też bierzemy, ponieważ na tym polega wspólnota. Nasi mieszkańcy, ci, którym pozwala na to ich stan fizyczny i psychiczny, współpracują z nami. Budujemy wspólnie domy dla biedaków. W Krakowie remont prowadzą nasi mieszkańcy, dom w Rzeszowie – niedawno otwarty – wyremontowali nasi mieszkańcy. Wszystko to robimy razem. Tworzymy nasz wspólny świat. Po prostu.
– To dowód na to, że Wspólnota Chleb Życia niesie konkretną pomoc. Jednak centrum tego wszystkiego stanowi Eucharystia. Dlaczego jest ona tak ważna?
– Dlaczego jest ważna? Dlatego, że to w końcu Chrystus – jeden jedyny – zna serce każdego człowieka i może je uleczyć. Wszelkie nasze błędy czy upadki biorą się z tego, że nie słuchamy Pana Boga, więc powrót do pokoju serca, powrót do uporządkowania swojego życia jest dużo prostszy, jeśli człowiek odnajdzie miłość, jeśli zrozumie, że Bóg kocha go bezgranicznie, nawet jeśli stracił już wszystko.
Człowiek ubogi, człowiek poraniony, człowiek bezdomny raczej nie będzie się dobrze czuł na mszy św. wśród wypachnionych, eleganckich ludzi, zresztą ci ludzie go najprawdopodobniej z kościoła wyrzucą. Natomiast u nas ten sam człowiek ma kaplicę i może siąść przed Panem Jezusem i sobie z Nim porozmawiać. Może – nie musi. Ale bardzo wielu ludzi to robi.
– A czy siostra pamięta swoje pierwsze spotkanie z Chrystusem? Kiedy powiedziała: „Tak, idę”?
– Każdy ma taki moment, w którym świadomie zaczyna żyć jako chrześcijanin, a to zawsze musi się wiązać ze spotkaniem z Chrystusem. Nie ma chrześcijaństwa bez takiego z Nim spotkania. Chrystus po to przyszedł na świat jako człowiek, abyśmy Go mogli spotkać. Ale trzeba Go szukać pod trzema adresami na raz.
Jest to Eucharystia. Później Kościół jako wspólnota, która strzeże Tradycji, „gdzie dwóch lub trzech jest zebranych w moje imię” (Mt 18,20) I jeszcze jeden adres – człowiek szczególnie cierpiący: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40).
– W tej pracy u podstaw paradoksalnie można znaleźć bardzo dużo powiązań z historią samego Jezusa – ukrzyżowanego, odtrąconego przez świat, wątpiącego, który jednak zmartwychwstaje… – To jest bardzo bliskie temu, co od początku swojego pontyfikatu powtarza papież Franciszek, który pragnie Kościoła dla ubogich – w szerokim tego słowa znaczeniu, również duchowym. – Przebaczenie samemu sobie czasem bywa najtrudniejsze – mimo że Jezus, zmartwychwstając, przebaczył nam wszystkim, całej ludzkości. Czy my potrafimy tak wybaczać? – No właśnie… Powiedziała kiedyś siostra, że po to Jezus przyszedł na świat, abyśmy mogli w jakiś sposób zrozumieć emocje Pana Boga. Jak siostra zatem je rozumie i czy to naprawdę jest możliwe? – Wtedy to już prosta droga do świętości. Pisała siostra o tym, że sama bieda nie czyni jednak z człowieka świętego, podobnie jak zamożność. W tym interesie liczy się serce. Siostra uważa, że każdy ma szansę?
– Bardzo często jesteśmy świadkami zmartwychwstania. Autentycznego zmartwychwstania! Kiedy ktoś przychodzi do nas w strasznym stanie, a wychodzi po jakimś czasie wspaniały człowiek – porządnie ubrany, samodzielny, z nadzieją zaczyna żyć pełnią życia. I to jest to prawdziwe zmartwychwstanie, które dzieje się na naszych oczach. Zmartwychwstanie Pana Jezusa było – owszem – kiedyś, ale ono przecież trwa.
I nawet jak brakuje nam trzy czwarte głowy, ufając Panu Bogu, możemy dotrzeć do nieba. W końcu łotr na krzyżu został pierwszym świętym.
– Czy zatem świętość równa się szczęście?
– Zdecydowanie – ale szczęście w miłości. To nie oznacza, że tu, na ziemi, świętość pozbawiona jest cierpienia. Bo tak niestety nie jest. Można być szczęśliwym, cierpiąc. Oczywiście, jak mi samochód połamie obie nogi, śpiewanie Alleluja! będzie fałszem, wtedy raczej człowiek wyje z bólu. W nieprawdzie też nie można żyć. Ale należy mieć głębokie poczucie, że jest się absolutnie w rękach Miłości. Świętość to szczęście i wolność – obiecuje nam to sam Pan Jezus.
– A czy siostra jest szczęśliwa?
– Ja? W głębokim tego słowa znaczeniu – tak. Bo gdybym była nieszczęśliwa, to zrobiłabym coś, żeby być szczęśliwa. Po prostu (śmiech).
„Pielgrzym” 2017, nr 8 (714), s. 18-21