Z Wojciechem Cejrowskim, podróżnikiem, filmowcem, twórcą programów telewizyjnych i radiowych oraz autorem wielu książek, rozmawia ks. Wojciech Węckowski.
– Dlaczego pisze Pan tak rzadko? Poprzednia książka podróżnicza, pt. „Wyspa na prerii” została wydana pięć lat temu.
– Publikuję rzadko, bo to ma być zawsze bestseller, a nie kolejna książka podobna do poprzednich. I ma być na tyle dobra, by przetrwać sto lat. Ludzie za sto lat mają nadal czytać ją z zainteresowaniem, jak Sienkiewicza – takie sobie stawiam ambitne cele. Chcę, by z tych książek żyły jeszcze moje prawnuki. Z biznesowego punktu widzenia za często wydawać książki też nie jest dobrze, bo nowa książka zagłusza poprzednie, a ja chcę nie tylko satysfakcji pisarskiej, ale porządnych wyników finansowych. No i robię też masę innych rzeczy: prowadzę interesy na trzech kontynentach, kręcę filmy, handluję, występuję na scenie. Gdybym nie robił tego wszystkiego, byłbym pewnie szybszy w pisaniu – no, trochę szybszy, bo moje książki to nie są powieści wymyślane z głowy, to opowieści wzięte z mojego życia. Zdarzenia prawdziwe. W moim życiu musi się najpierw nazbierać tyle interesujących wydarzeń, żeby z tego wyszła ciekawa i spójna książka. No i zbiera się, ale wolno, a do tego równolegle do kilku książek naraz. W USA mieszkam pół roku, drugie pół w Polsce, do tego jakieś wyprawy… Przygody z życia w Arizonie musiałem ciułać kilka lat.
W księgarniach ukazuje się właśnie Pańskie najnowsze dzieło pt. „Piechotą do źródeł Orinoko”. Dlaczego podjął się Pan ponownie tego tematu?
– Kiedyś opowiedziałem jedną trzecią tej historii, a całość dopiero teraz. „WC na końcu Orinoko” wydane w roku 1998 nie zawierało większości wydarzeń opisanych teraz, nie miało też dobrych dialogów, bo wtedy byłem pisarzem początkującym i po prostu nie umiałem pisać dialogów. A dialogi są u mnie kluczowe. Ludzie lubią oglądać „Boso przez świat” z powodu dialogów. Musiałem się nauczyć tak pisać, by było je „słychać” także w moich książkach. Po raz pierwszy udało mi się to, gdy napisałem „Gringo wśród dzikich plemion”. Ludzie w trakcie czytania zaczęli słyszeć w głowach mój głos. Ta książka jest trochę jak audiobook – patrzysz oczami na tekst, a w głowie słyszysz Cejrowskiego. „Piechotą do źródeł Orinoko” to całkiem nowa książka, choć rzeczywiście opowiada o tej samej wyprawie, którą częściowo i trochę koślawo opisałem w roku 1998. Wtedy większość wątków świadomie pominąłem z powodów… kryminalnych. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego byłem przemytnikiem szmaragdów (z mojego punktu widzenia byłem szczęściarzem, który trafił na szmaragdy.) Z publikacją całej opowieści musiałem poczekać do przedawnienia. I właśnie się przedawniło we wszystkich krajach, gdzie byłem przestępcą. Dlatego premierę tej opowieści w pełnej krasie i bez autocenzury mamy w roku 2019, a nie dwadzieścia lat temu.
– Pisał Pan tę książkę u siebie w Stanach Zjednoczonych. Czy tam, na prerii, dobrze się Panu pisze?
– Życie w Ameryce jest łatwe i słodkie, a na mojej ziemi, na prerii, jest urocza cisza i przestrzeń jak okiem sięgnąć. W tej otwartej przestrzeni i ciszy pisze mi się łatwiej, chętniej. Sprawy codzienne dają się ogarnąć w kilka minut. W Polsce nawet proste zakupy nie są proste, bo gdybym poszedł do Biedronki po musztardę, to robi się sensacja, a w USA w Walmarcie nikt mnie nie zna, nie prosi o autograf, a poza tym musztardę zamawiam przez Internet i następnego dnia wyciągam ze skrzynki na listy. Tam mam czas, przestrzeń i ciszę na pisanie.
– Jak długo trwa u Pana pisanie książki? Czy ma Pan jakąś sprawdzoną metodę pracy?
– Po pierwsze kilka… (…)
Ciąg dalszy rozmowy w najnowszym numerze dwutygodnika Pielgrzym (19/2019): https://ksiegarnia.bernardinum.com.pl/pl/p/Pielgrzym-192019/287
Galeria zdjęć: (fot. W. Cejrowski)
Więcej o książce na stronie internetowej: http://www.bibliotekapoznajswiat.pl/ksiazka/piechota-do-zrodel-orinoko-