Galerie handlowe zyskały miano współczesnych świątyń konsumpcji. Te tętniące własnym życiem miasteczka to nie tylko butiki, przytulne kafejki czy restauracje, ale także pralnie chemiczne, kąciki zabaw dla dzieci, kina, gabinety lekarskie, salony fryzjerskie i kosmetyczne, ba – nawet kaplice. Tu można załatwić i kupić wszystko. W takim otoczeniu, wśród luster i neonów, szerzy się prostytucja nieletnich, bo nawet ciało traktowane jest jak towar.
Na przestrzeni ostatnich kilku lat słowo „galeria” zmieniło swoje znaczenie. Kiedyś powszechnie kojarzyło się z ekspozycją dzieł sztuki, a odbiorcom tzw. kultury wysokiej z balkonem w teatrze. Dziś sprowadza się niemal wyłącznie do centrum handlowego z przeszklonymi windami, ruchomymi schodami, podziemnym parkingiem i całą masą atrakcji.
Dosięgnąć dna
W naszym zdominowanym przez konsumpcję społeczeństwie bywanie w galeriach stało się wyznacznikiem stylu życia. Snucie się w handlowych pasażach i wodzenie wzrokiem po wystawach ekskluzywnych sklepów daje szansę zanurzyć się w świecie luksusu. Pozwala poczuć, jak serce mocniej bije na widok dóbr przekraczających zwykle możliwości naszego portfela. W ten sposób można atrakcyjnie spędzić wolny czas, z którym nie wiadomo co zrobić.
Niestety, galerie, które miały integrować ludzi, rozwijać towarzysko, sprawiać, by zakupy robione pod jednym dachem dostarczały przyjemności, stały się miejscem, w którym młode dziewczyny sięgają dna. Wyzywający strój, dodający lat ostry makijaż. Tak przebrane (nie ubrane) nastoletnie prostytutki, zwane „galeriankami”, z których najmłodsze nie ukończyły 13. roku życia, użyczają mężczyznom swojego ciała w zamian za zakup upatrzonego ciucha, butów, markowego kosmetyku czy najnowszego modelu telefonu komórkowego. Dziewczyny rzadko przyjmują gotówkę, wolą prezenty. Wyznają zasadę, że najważniejsze to „mieć”, niekoniecznie już „być”. Same wybierają obiekt zainteresowania. Bacznie obserwują i oceniają – po samochodzie, butach, zegarku, ilości wydawanych pieniędzy. Facet wart zachodu musi być „nadziany”, na przeciętniaka szkoda czasu. Finał takiej gry ma miejsce najczęściej w zaparkowanym nieopodal aucie.
Prostytucja nieletnich nie jest wcale zjawiskiem nowym. Sęk w tym, że przybierający na sile problem społeczny był dotąd wstydliwie zamiatany pod dywan. I, co ciekawe, na światło dzienne wydobyła go nie szkoła, nie poradnie dla trudnej młodzieży czy zatroskani rodzice, ale polskie kino.
Cena miłości
Film „Galerianki” 28-letniej Kasi Rosłaniec, zanim trafił na duży ekran, zgromadził już na swoim koncie kilka prestiżowych nagród na festiwalach filmowych. Na 9. Międzynarodowym Festiwalu Era Nowe Horyzonty przyznano mu Nagrodę za Najlepszy Debiut. Fabuła otrzymała Nagrodę Główną na Festiwalu Filmowym „Młodzi i Film” w Koszalinie. Obraz wyświetlany był także na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto. I wreszcie, najważniejsza do tej pory nagroda – za debiut reżyserski – na tegorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
„Galerianki” nie zdążyły jeszcze na dobre zagościć w kinach, a już w mediach przetoczyła się lawina dyskusji dotyczących nie tyle samego filmu, co poruszonego w nim tematu. Zastanawiano się nad tym, kim są panny puszczalskie, z jakich środowisk się wywodzą, co skłania je do takich zachowań i na jaką skalę szerzy się prostytucja wśród nieletnich.
– Trudno ocenić skalę tego zjawiska, ale ono na pewno istnieje – mówi dr Monika Mazurek, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego. – Młodzi ludzie, choć dojrzali biologicznie, są niedojrzali emocjonalnie. Nie odróżniają miłości od seksu. Często wydaje im się, że to jedno i to samo, że miłość jest wtedy, gdy ktoś komuś kupi fajną rzecz. Ale proszę zauważyć: często rodzice sami wpadają w taką pułapkę. Nie mając czasu dla dzieci, kupują im miłość. Usprawiedliwiają się tym samym, że coraz więcej czasu spędzają w pracy, by sprawić dziecku kolejną rzecz. A wszystko to zamiast porozmawiać, zamiast być.
W emocjonalnej pustce
Dzięki „Galeriankom” przypomniano sobie o zagubionych nastolatkach próżno poszukujących ciepła i akceptacji w rodzinnym domu, który – zubożały emocjonalnie – tak naprawdę rodzinny pozostaje tylko z nazwy. Nie ma w nim miejsca na rozmowy z dziećmi, także te związane ze sferą ludzkiej intymności. Temat niechętnie podejmuje także szkoła. Wiedzę dotyczącą seksu nastolatki czerpią więc z drugiego obiegu, od bardziej doświadczonych rówieśników. Efektem tego są patologiczne zachowania, takie jak prostytucja.
– Prostytucja jest, niestety, stara jak świat i będzie istnieć tak długo, jak długo będzie istniało zapotrzebowanie na tego rodzaju usługi – wyjaśnia dr M. Mazurek. – Niestety, dla niektórych młodych dziewcząt, a także i chłopców, jest to metoda, dzięki której mogą kupić lub dostać reklamowane dobra. Wówczas wydaje im się, że ich życie stanie się inne, lepsze… Kolejny gadżet, kolejny ciuch ma wypełnić emocjonalną pustkę, która bardzo często towarzyszy takim przelotnym kontaktom. Na dodatek dochodzi tu bardzo dziwne, lecz poniekąd lansowane przez niektóre periodyki dla młodzieży, konsumpcyjne podejście do relacji interpersonalnych.
„Miłość w naszych czasach nie istnieje, trzeba robić melanż i się nie przyzwyczajać” – to credo jednej z filmowych bohaterek.
Najbardziej wstrząsające jest to, że w swoim zachowaniu galerianki nie widzą niczego nagannego. Żadnych emocji, zero zahamowań. Wręcz przeciwnie. Uważają się za bardziej przedsiębiorcze, sprytniejsze od swoich rówieśniczek wyśmiewanych z powodu „obciachowych” ciuchów czy starego telefonu komórkowego. Praktykowana przez nie zasada: usługa za towar, określana jest jako styl życia. Dzięki facetowi z wypchanym portfelem, który w dodatku ma gest, można się przecież dowartościować, zaimponować innym, choć przez chwilę poczuć potrzebnym.
Mówiąc o nieletnich prostytutkach mało kto zadaje sobie jednak trud, aby napiętnować także mężczyzn korzystających z oferty szukających sponsora gimnazjalistek. Przecież towar sprzedaje się dopóty, dopóki jest na niego popyt. Wielu z tych mężczyzn ma przecież córki w ich wieku… Aż włos się jeży na głowie. Panowie sponsorzy, dorośnijcie!
Anna Gniewkowska-Gracz
„Pielgrzym” 2009, nr 21 (519), s. 14-15