Dynia na katar

Właśnie nadeszła pora uciążliwej, wszechobecnej ciemności. A to oznacza, że stragany uginają się pod ciężarem pięknych, dorodnych dyń.

REKLAMA


Zaczęło się zupełnie niewinnie. Jak zwykle od lekkiego drapania na styku podniebienia i gardła. Wiedziałem, że nadchodzi. Jasny gwint! A już myślałem, że w tym roku mnie ominie. Największa zmora ludzkości po komunizmie, anyżkowych cukierkach i jednorazowych torebkach foliowych. Katar!
Ten przebrzydły zwyrodnialec potrafi złamać każdego i niezależnie od tego, ile czasu poświęcicie na pozbycie się go, odejdzie wtedy, kiedy zechce. Wiedząc o tym, postanowiłem zupełnie nie zwracać na niego uwagi. Zanim podrażnione śluzem gardło zaczęło mnie piec, jakbym miał tam włączoną farelkę, i zanim pierwsze kichnięcie oberwało mi uszy, poszedłem sobie na rockowy koncert mojego ukochanego New Model Army. Czułem się wybornie. I bawiłem się świetnie. Pomyślałem sobie nawet, że spocenie się pod sceną oraz wiadro zimnego piwa opatentuję jako najlepszy sposób na pozbycie się kataru.
Domyślacie się z pewnością, że z patentu nic nie wyszło. Następnego dnia już sobie dziarsko chrypiałem, a siła moich kichnięć rolowała dywany. Postanowiłem zatem spotkać się z moim lekarzem rodzinnym, ale wyszło na to, że katar ma już pół miasta, a lekarz przyjąłby mnie gdzieś w okolicach czerwca. Pozostał zatem standardowy pakiet do wykorzystania: polopiryna, dużo czosnku, leżenie pod pierzyną, czytanie książek z przerwą co 15 sekund na wycieranie nosa i naturalnie gorące zupy.
Tutaj wybór był zupełnie prosty. Właśnie nadeszła w naszym klimacie pora uciążliwej, 24-godzinnej ciemności, a to oznacza, że stragany uginają się pod ciężarem dyń. Jak wiadomo, dynia jest warzywem bardzo zacnym. Można z niej zrobić ciasto, gulasz, marmoladę, placki, pasty, sałatki, można ją upiec, a nawet zrobić z niej nalewkę. Jeśli zaś macie w domu prasę i pół tony pestek z dyni, to wyciśniecie sobie z nich bardzo zdrowy olej. Zupa dyniowa zaś jest wyjątkowo prosta, a z odpowiednią ilością imbiru i czosnku szybko postawi na nogi lub porządnie rozgrzeje w zimny i deszczowy wieczór.
Zupa ma jeszcze tę zaletę, że robi się właściwie sama. A to akurat bardzo ważne, gdy katar i kaszel miotają chorym jak trąba powietrzna drzewami w parku, przez co zwyczajne krojenie marchewki trwa pół dnia. Ale w końcu udało mi się pokroić cebulę, dwie marchwie, cztery ząbki czosnku, kawałek pietruszki i kawałek selera. Wrzuciłem to wszystko na rozgrzaną oliwę i dodałem starty kawałek imbiru. Do tego kilogram dyni, obranej ze skóry i posiekanej. Jeszcze sól i pieprz. Wszystko smażyłem, często mieszając, przez około 5 minut. Potem dolałem bulion warzywny. Z kury też może być. Wlałem go tyle, by zakrył warzywa. Zawartość garnka gotowałem na małym ogniu, aż dynia dobrze zmiękła. Na koniec wszystko zmiksowałem. Tę piękną zupę krem można doprawić śmietaną, oliwą, chilli, parmezanem, usmażonymi na oliwie liśćmi szałwii, przyrumienionymi pestkami. Ja dodałem grzanki z wiejskiego chleba.
To wspaniałe, sycące i rozgrzewające danie. Tak myślałem przez krótką chwilę, leżąc w łóżku i zabierając się do pałaszowania, gdy kichnąłem prosto w talerz. Wybaczcie, ale kończę. Muszę zmienić pościel.

PS Czy wiecie, czym się wywabia plamy po dyni?
PS 2 A propos kiszonek… Kiszone pomidory trzeba jeść już po tygodniu jako małosolne. Są pyszne.

Sławek Walkowski


„Pielgrzym” 2016, nr 23 (703), s. 37

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *