Nowa świecka tradycja – Sławek Walkowski

Piotr jest moim zacnym kolegą ze studiów. Wie o królowej gier zespołowych, czyli o piłce kopanej, wszystko. Dosłownie wszystko. Ze mną dzieli swoją drugą pasję – dobre jedzenie.

REKLAMA

To właśnie Piotr wpadł na pomysł, żeby kolejne spotkanie zorganizować w restauracji. Po co znowu mamy się włóczyć wieczorem po trójmiejskich ulicach, szukając jakiegoś w miarę przyzwoitego baru, który nie jest po sufit wypchany gośćmi.

– Świetnie, jestem jak najbardziej za – powiedziałem mu przez telefon. – Dobrze – odparł Piotr. – To ja zarezerwuję stolik, a ty znajdź jakiś miły lokal na późniejszego drinka.

Spotkaliśmy się w Sopocie. Reszta naszej paczki ze studiów nie mogła przyjść, więc do restauracji Do Brzegu weszliśmy we dwóch. Miłe wnętrze z widokiem na morze, otwarta kuchnia, miły personel. I ciekawe menu. Mój kompan zamówił na początek mule w sosie café de Paris, a ja tartę z krabem. Mule były świetnie ugotowane, chociaż Piotr przez cały wieczór upierał się, że są „przeciągnięte”, czyli przegotowane (nic podobnego, on jest po prostu zepsuty przez nadmorską kuchnię hiszpańską, bo powoli przenosi się na Costa Blanca). Całości dopełniał fantastyczny sos. Nie jest to prawdziwy café de Paris – którego receptura wciąż jest chroniona przez właścicieli genewskiej restauracji, gdzie powstał pod okiem Chaza Boubiera – ale jego bardzo, bardzo udana wariacja. Moja tarta była zaś płaska, mało wyrazista, całość ratowały naprawdę dobre sosy. Dania główne to dorsz z purée i sosem maślanym oraz pierś z kaczki z zapiekanką ziemniaczaną, cykorią i sosem buraczanym. Kaczka była wyśmienita, chrupiąca z wierzchu, pięknie podkręcona przez sos, dorsz poprawny, trochę blady, zabrakło mu jakiejś iskry. No i deser, sernik baskijski z dwiema konfiturami, daktylową i limonkową, które były tak intensywne, tak wybuchały w ustach, że aż nam dech zaparło. Coś pięknego.

Spotkanie było udane i zdecydowaliśmy wspólnie, że od teraz będzie to nasza „nowa świecka tradycja”. Spotkania w restauracjach. Zamiast gwaru, tłoku i duchoty w przepełnionych barach mamy stolik, uśmiechniętą obsługę, delikatną muzykę w tle, dobre jedzenie i słyszymy się nawzajem, gdy rozmawiamy. Jedzenie i komfort – tego chcemy.

Kolejny raz spotkaliśmy się w Nie/mięsny. Restauracja, pierwotnie założona w lokalu po sklepie mięsnym przy Łąkowej w Gdańsku, teraz ma swoją filię tuż przy rektoracie Uniwersytetu Gdańskiego, przy naszej Alma Mater. Nie/mięsny podaje dania szeroko pojętej kuchni bliskowschodniej w wersji wege i mięsnej. Lokal nie jest duży, ma swobodną formułę, kilka dań głównych można jeść po prostu rękoma, jest trochę win, lemoniad, innych napojów, drinków i piw – miejsce przyjemne, bez nadęcia. Spotkaliśmy się z Piotrem, kilka minut potem pojawił się Mariusz, a za chwilę wpadł jeszcze Rafał. Stuknęliśmy się kielichami z zimnym białym Giuseppe Savini z Abruzji i zamówiliśmy na początek duże mięsne mezze z pulpetami, kiełbaskami, piklami, kuskusem, dwoma hummusami, pitą i oliwkami oraz pikantny hummus z baraniną, miętą i granatem. Na główne już zaszaleliśmy i był grillowany bakłażan z wołowiną, kuskusem i labneh, pita z marokańskimi pulpetami z hummusem, tahini, tzatziki i frytkami, sabih z baraniną, świeżymi warzywami, sosem mango i tahini, a Mariusz zamówił misę mocy, gdzie faktycznie była moc wszystkiego. Wrażenia? Nie/mięsny nas zachwycił. Bogata, kolorowa i przede wszystkim smaczna kuchnia. Potrawy były wyraziste, pełne, dostatnie, dobrze przyprawione, a smaki nie gryzły się, lecz pięknie uzupełniały. Dobra i solidna bliskowschodnia kuchnia nie tylko na spotkanie starej paczki z UG.

Sławek Walkowski

„Pielgrzym” [26 maja i 2 czerwca 2024 R. XXXV Nr 11 (900)], str. 37.

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *