Wyrobił ciasto na makaron. Ugotował go, a potem dodał masło i parmezan. I już.
Alfredo di Lelio urodził się w Rzymie w 1883 roku. Od najmłodszych lat pomagał mamie w pracy. Angelina di Lelio prowadziła restaurację przy Piazza Rosa, dziesięć minut spacerkiem od słynnego Panteonu. Lokal niczym się nie wyróżniał, był po prostu jedną z wielu rzymskich trattorii. Lata mijały, Alfredo dorósł, przejął interes, ożenił się. W 1908 roku jego żona Ines powiła mu pierworodnego. Dali mu na imię Armando. Młody restaurator szalałby z radości, gdyby nie to, że małżonka po porodzie opadła z sił. Alfredo bardzo kochał Ines i postanowił, że specjalnie dla niej stworzy lekkostrawne, ale pożywne danie, które przywróci jej zdrowie – i które będzie jej smakować.
W kuchni wyrobił ciasto na fettuccine. Ugotował makaron, a potem dodał do niego świeże masło i parmezan. Z talerzem w ręku pognał do sypialni, po drodze padł jeszcze na kolana przed domowym ołtarzykiem i zmówił modlitwę do św. Anny, patronki matek i dzieci.
„Jeśli nie skusisz się na to danie, sam je zjem, ukochana” – powiedział Alfredo, podając talerz Ines. Ta skusiła się, spróbowała, zjadła wszystko i powiedziała, że potrawa powinna trafić do stałego menu ich restauracji. Jak powiedziała, tak mąż zrobił.
Dwa lata później w wyniku miejskiej przebudowy restauracja zniknęła. Dzisiaj w tym miejscu jest Galeria Sordi. Alfredo zaś w 1914 roku otworzył własną restaurację o nazwie – jakżeby inaczej – Alfredo. I tam, przy via alla Scrofa, rzut kamieniem od Tybru, podawał swoje oszałamiające fettuccine. Od siebie dorzucił teatralność. Zachwyceni klienci mogli obserwować, jak Alfredo osobiście wykańcza danie przy stoliku gości, mieszając makaron z masłem i parmezanem. Najbardziej polubili to turyści.
Do restauracji w 1920 roku wpadli podczas podróży poślubnej Mary Pickford i Douglas Fairbanks, największe gwiazdy kina niemego. O fettuccine Alfredo napisał w swojej powieści „Babbit” z 1922 roku, amerykański prozaik Sinclair Lewis. Kilka lat później bardzo popularny tygodnik „Saturday Evening Post” opublikował rozpływający się w zachwytach artykuł o restauracji i jej sztandarowym daniu, a w 1927 roku do restauracji ponownie wpadli uwielbiani na całym świecie – i pewnie lekko nietrzeźwi – Mary z Douglasem. Od nich Alfredo otrzymał niezwykły prezent. Zestaw złotych sztućców z wygrawerowaną dedykacją: „Dla Alfredo, króla makaronu”. A potem przyszły trudne czasy i w 1943 roku mistrz sprzedał swoją restaurację rodzinie Mozzetti. Dwa lata później razem z synem spróbował jeszcze raz. Il vero Alfredo istnieje do dzisiaj przy piazza Augusto Imperatore, naprzeciwko Mauzoleum Augusta, niedaleko mostu Cavour. Restaurację prowadzi wnuczka Alfredo, Ines di Lelio. W menu pod primi piatti na pierwszym miejscu znajduje się fettuccine all’Alfredo, przygotowywane według przepisu z 1908 roku (za jedyne 22 euro).
Co ciekawe, w Wiecznym Mieście potrawa nie była zbyt popularna. Luca Cesari w swojej „Historii makaronu” napisał, że przyczyn takiego stanu może być kilka: potrawa zbyt identyfikowana była z jego twórcą, nie nadawała się do modyfikacji, był w niej parmezan, a nie „rzymski” pecorino Romano, no i ta biel, kojarząca się ze szpitalem. Za to w USA danie zrobiło furorę. Amerykanie pokochali je tak bardzo, że zapragnęli mieć je zawsze i szybko. Stąd gotowe sosy w puszkach i torebkach oraz niezliczone, „bogate” wersje ze śmietaną, pietruszką, czosnkiem, kurczakiem, szynką i krewetkami. A także jako sos do pizzy. Barbarzyństwo. Na szczęście dla nas Rzym jest o wiele bliżej niż Nowy Jork. 22 euro za legendę? Taniocha.
Sławek Walkowski
„Pielgrzym” [12 i 19 listopada 2023 R. XXXIV Nr 23 (886)], str. 37.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.