Kraina starszych braci w wierze przyjęła, polubiła i wciągnęła arabską potrawę, a potem ją wyeksportowała w świat już z gwiazdą Dawida.
W sobotę i niedzielę coraz częściej kręcę się po mieście i zaglądam do różnych restauracji albo barów. Bardzo to lubię. Przeglądam strony lokali, czytam menu, recenzje, opinie klientów. Zwracam uwagę na profil, rodzaj kuchni, wystrój, a gdy uznam, że miejsce jest ciekawe – ruszam je odwiedzić. I tym sposobem trafiłem do „Bagażówki” Zynera w Sopocie. Restauracja serwuje potrawy kuchni żydowskiej. Cóż, nie będę tutaj recenzował tego lokalu, który niestety mnie rozczarował. Napiszę za to o jednej z potraw. Coraz częściej pojawia się ona w wielu miejscach, najczęściej w ofercie śniadaniowej. I jak w przypadku większości cymesów z Bliskiego Wschodu, nikt tak do końca nie wie, kto wpadł na jej przyrządzenie.
Szakszuka! Samo jej wspomnienie powoduje, że zaczynam dyszeć i ślinić się jak dorodny misiek na widok pasieki. Jako zwolennik sytych i dużych śniadań jestem jej wielkim fanem. Proste, pyszne i piękne danie. Proste, bo podstawowe składniki to cebula, pomidory, papryka i jajka. Pyszne, bo nie raz wciągaliście taki zestaw pod postacią choćby jajecznicy, więc wiecie, że nikt mu się nie oprze. I na koniec piękne… no spójrzcie na zdjęcie. Nie jest to ekstraklasa w podawaniu i komponowaniu potrawy (raczej okręgówka), ale i tak ładne, prawda?
W przypadku dyskusji o pochodzenie hummusu łatwo można wywołać nową wojnę w Lewancie i Afryce Północnej. Z szakszuką nie jest inaczej. Pracujący w Londynie świetny izraelski chef Ottolenghi Yotam w swojej książce „Jerozolima” wskazuje na rodowód tunezyjski. Z kolei Janna Gur, izraelska pisarka i wydawczyni książek kucharskich, uważa, że miejsce narodzin potrawy to Libia. Jeszcze inni uważają, że wymyślili ją Berberowie, a nawet Jemeńczycy. Cóż, w końcu w języku arabskim szakszuka oznacza „mieszane” – i taka właśnie jest. Nie radzę jednak głośno epatować jej pochodzeniem na terenie państwa żydowskiego, albowiem bardzo szybko poznacie dużych i silnych panów ze służby bezpieczeństwa Szin Bet. Wytłumaczą wam, że nieładnie jest opowiadać takie bzdety o narodowej potrawie i założą wam skrupulatną kartotekę w wydziale spraw niearabskich. Bo jak Izrael długi i szeroki, szakszukę zjecie wszędzie, od Eljat aż po Wzgórza Golan. Kraina naszych starszych braci w wierze przyjęła, polubiła i wciągnęła arabską potrawę, a potem jeszcze ją wyeksportowała w świat już z gwiazdą Dawida na okładce. Szakszuka przeszła liczne metamorfozy, trafiając z ulicznych kramów i bistro nawet pod dachy restauracji z przewodnika Michelin z piekielnie drogimi dodatkami, jak trufle czy foie gras. Jednak najpiękniejsza jest ta zwykła, doprawiona harrisą, podana jeszcze bulgocząca z kawałkiem świeżej bagietki.
Na patelni rozgrzewam oliwę i wrzucam posiekaną cebulę, pokruszoną małą papryczkę chilli oraz ze dwa ząbki czosnku. Gdy cebula się zeszkli, dodaję pokrojoną w kostkę paprykę (jak mi się chce, obieram ją ze skóry). Po 5 minutach na patelnię trafiają obrane, wydrylowane trzy pomidory. Dla podkręcenia smaku czasami razem z łyżką koncentratu pomidorowego. Jeszcze harissa, sól oraz pieprz i duszę ok. 10 minut, aż powstanie gęsty sos. Wtedy łopatką odgarniam sos, robiąc miejsce dla dwóch lub trzech jajek. Wbijam je jak na sadzone, zmniejszam płomień, przykrywam patelnię i czekam, aż białka się zetną. Dorzucam także trochę fety. I to właściwie wszystko. Przepisów na to danie jest mnóstwo, ale sami zawsze możecie coś dodać. Będzie ciekawiej. Shalom!
Sławek Walkowski
„Pielgrzym” 2017, nr 13 (719), s. 37