Jaka naprawdę była II Rzeczpospolita? Czy jest naszym powodem do dumy? A może powinniśmy się za nią wstydzić?
Wielu z nas patrzy na okres II Rzeczpospolitej przez różowe okulary. Trudno się dziwić. Po niemal pół wieku komunistycznego zniewolenia, a wcześniej 123 latach zaborów, tzw. międzywojnie – czas wywalczonej niepodległości i upragnionej wolności, stanowi naturalny wyznacznik społecznych, gospodarczych i politycznych standardów. W 1918 roku Polacy stanęli przed wielką szansą odbudowy swojej ojczyzny i zabrali się do realizacji tego planu z godną podziwu determinacją. Pewnie właśnie dlatego idealizujemy II RP, a priori kojarząc ją z polityczną kulturą, porządkiem, „kindersztubą”, honorem, patriotyzmem, podporządkowaniem wszystkiego „racji stanu”. I po części mamy rację. Ale tylko po części. Bo czas polskiej niepodległości to także terrorystyczne zamachy, bójki między posłami, zabójstwa polityczne, „getta ławkowe”, pojedynki na śmierć i życie, represjonowanie opozycji i ciągoty ku totalitaryzmowi. To były naprawdę gorące lata…
Łączyło ich jedno… kobieta
Odzyskanie przez Polskę niepodległości po I wojnie światowej to zasługa przede wszystkim dwóch wybitnych postaci – Józefa Piłsudskiego, lidera tzw. obozu belwederskiego, oraz Romana Dmowskiego, przewodzącego Narodowej Demokracji. Najważniejsi endeccy działacze przebywali w Paryżu i orędowali w stolicach ententy za odbudowaniem Polski. Rola Dmowskiego i jego współpracowników w wywalczeniu takiej granicy zachodniej, jaka była w tamtym czasie optymalnie możliwa, jest nie do przecenienia. Piłsudski z kolei prowadził w kraju bezpośrednią i niezwykle skomplikowaną grę zmierzającą do odzyskania suwerenności. Trudno więc się dziwić, że już wkrótce po narodzinach II Rzeczypospolitej zaczęła się swoista licytacja. Kto zrobił więcej? Czyje zasługi są ważniejsze? Każde środowisko pragnęło związać ze sobą jeszcze świeżą pamięć i tradycję niepodległościową. Stworzyć własny „mit założycielski” odbudowanego państwa. Konflikt opierał się także na osobistej rywalizacji wyrazistych osobowości. „Największym nieszczęściem Polski stało się to, że życie tych dwóch wielkich ludzi zbiegło się w jednym czasie” – pisał Stanisław Cat-Mackiewicz o Dmowskim i Piłsudskim. Obu dzieliło wszystko: kształt odrodzonej Rzeczypospolitej, spojrzenie na jej politykę zewnętrzną i wewnętrzną, kierunki rozwoju. Sprzeczali się o filozofię państwa i istotę bytu narodowego, stosunek do tradycji, polskich obywateli czy mniejszości narodowych. Mieli nawet inne gusta estetyczne i kulinarne. Łączyło ich jedno – podobała im się ta sama kobieta. Maria z Koplewskich Jaszukiewiczowa, którą w 1899 roku poślubił Piłsudski, była wielką, aczkolwiek niespełnioną (według Władysława Pobóg-Malinowsiego) miłością jego politycznego rywala. Tajemnicą poliszynela było to, że Maria, nazywana także „piękną panią”, odrzuciła wcześniej oświadczyny Dmowskiego.
„Masakrowano ich do krwi”
Konflikt między najważniejszymi politycznymi ugrupowaniami oraz ich liderami przekładał się na jakość życia politycznego. Wbrew powszechnie powtarzanym opiniom tendencje antydemokratyczne w II RP pierwszy zaczął wykazywać obóz sanacyjny niż endecki. Ci ostatni już w roku 1919 przedstawili bardzo ciekawy program budowania Rzeczypospolitej samorządnej. „Obóz narodowy głosił, że państwo, owszem, ma być silne w relacjach zewnętrznych, ale «słabe» wobec oddolnej aktywności społecznej – aktywności wobec wspólnoty sąsiedzkiej, parafialnej, miejskiej, branżowo-korporacyjnej – czy wobec szeroko pojętej małej ojczyzny” – pisze prof. Jan Żaryn. Narodowcy nie mieli też wątpliwości, że niepodległa Polska ma przyjąć system republikański. Stronnictwo belwederskie postulowało coś dokładnie odwrotnego – to państwo powinno przejmować jak najwięcej zadań, zastępując tym samym naród. To przekonanie Piłsudskiego doprowadziło już w 1926 roku do negacji demokracji parlamentarnej przez przewrót wojskowy. Dał on marszałkowi całkowitą kontrolę nad władzą wykonawczą w Polsce. Rozpoczął się proces podporządkowywania dyktaturze czy jak inni wolą, systemowi autorytarnemu instytucji państwowych i samorządowych. Niewybredne ataki na sejm i posłów, w których przewodził sam komendant, stały się codziennością. Dochodziło wręcz do przemocy fizycznej. „Zdrowiej jest czasem połamać kości jednemu posłowi niż doprowadzić do użycia karabinów maszynowych” – usprawiedliwiał taki sposób prowadzenia polityki Walery Sławek, najbardziej zaufany współpracownik marszałka. Czasem politycy wymierzali sobie sprawiedliwość „na udeptanej ziemi”. Chociaż pojedynki były zabronione przez prawo, przepisy poświęcone temu zjawisku, pozostawały martwe. I tak w czasie jednej z konferencji u premiera Kazimierza Bartla ówczesny minister reform rolnych postanowił rozstrzygnąć kwestię stricte polityczną, wyzywając na pojedynek ministra sprawiedliwości.
Wróćmy jednak do piłsudczyków. Ich przekonanie o konieczności „trzymania w ryzach niesfornej opozycji” doprowadziło ostatecznie do podjęcia działań represyjnych wobec oponentów – więzionych najpierw w twierdzy brzeskiej, a później w Berezie Kartuskiej. Bicie i wymyślne tortury psychiczne stosowane w 1930 roku stosunkowo rzadko, cztery lata później stanowiły już codzienność. „Co pół godziny policjant alarmował śpiących więźniów, kazał im wstawać, ustawiać się pod ścianą w szeregu, odliczać, biegać, skakać, padać, siadać. Po czym znowu więźniowie kładli się do snu po to, by w następnej półgodzinie powtórzyła się ta sama udręka. Jakiekolwiek uchybienie w postawie, które dowolnie oceniał policjant, powodowało natychmiastowe bicie pałką. Zresztą w izbie bito więźniów stale, bez jakiegokolwiek powodu oraz masakrowano ich do krwi” – pisał w raporcie z Berezy Kartuskiej Piotr Siekanowicz.
Masz krzywy nos, w mordę…
Powszechne przyzwolenie na brutalność w polityce miało swój początek 16 grudnia 1922 roku. Było południe. W sali wystawowej Zachęty świeżo wybrany prezydent Gabriel Narutowicz podziwiał obrazu „Szron” Teodora Ziomka. W pewnym momencie do głowy państwa podszedł znany w środowisku artystycznym malarz Eligiusz Niewiadomski. Trzymał w ręku pistolet. Strzelił trzykrotnie w plecy. Narutowicz zmarł na miejscu. Podczas procesu sympatyzujący z endecją zabójca przekonywał, że od dawna planował zamach na… Józefa Piłsudskiego, a Narutowicz nic dla niego nie znaczył. Jednocześnie Niewiadomski twierdził, że swym czynem uratował ojczyznę przed „żydowsko-socjalistycznym” spiskiem. Niektórzy Polacy, szczególnie ci sprzyjający obozowi narodowemu, uwierzyli malarzowi-zamachowcy – grób Niewiadomskiego stał się obiektem pielgrzymek z całej Polski, a w 1923 roku aż trzysta dzieci otrzymało na chrzcie rzadkie imię Eligiusz. Należy podkreślić, że pozytywna ocena demokracji z pierwszych lat po odzyskaniu niepodległości nie była w obozie endeckim wieczna. Ówczesna Europa się zmieniała. Do głosu dochodziły reżimy autorytarne. Szukając odpowiedzi, co powinno powstać na gruzach demokracji parlamentarnej, obóz narodowy zastanawiał się, „jak pożenić silną władzę centralną i rozbudowaną samorządność”. Specyficzne podejście wśród endeków reprezentowało najmłodsze pokolenie. Ruch Narodowo-Radykalny „Falanga” Bolesława Piaseckiego inspirował się m.in. włoskim faszyzmem, portugalskim salazaryzmem, a nawet nazistowskim modelem dyktatury. W środowiskach narodowych od początku lat 20. narastał także antysemityzm w postaci „gett ławkowych”, tzn. wyznaczenia żydowskim studentom osobnych miejsc w salach wykładowych, numerus clausus, czyli ograniczenia Żydom dostępu na studia, aż po postulat numerus nullus, czyli całkowitego zamknięcia uczelni przed Żydami. „W wykonaniu numerus nullus poleca się wszystkim członkom ONR, gdyby kto spotkał Żyda na uczelni, pobić go i wyrzucić z terenu uczelni” – czytamy w rozkazie Wydziału Wykonawczego ONR-ABC. Narodowa młodzież, uzbrojona w masywne laski (odpowiednik dzisiejszych kijów bejsbolowych) i popularne wówczas kastety, skwapliwie wykonywała polecenie, wdając się nie tylko w bójki ze studentami żydowskimi, ale także z policją. „Antysemityzm jest z pewnością sto razy u nas silniejszy od antyklerykalizmu czy ruchu antykapitalistycznego (…). Bo wszystkie inne hasła radykalne zmuszają jednak do pewnego wysiłku umysłowego. A antysemityzm pozwala wcale nie myśleć. Masz krzywy nos, w mordę, co twoje – to moje. I skończona parada” – pisał w 1934 roku konserwatywny krakowski „Czas”. Trzeba jednak pamiętać, że antysemityzm endecki nie nawoływał do fizycznej eksterminacji Żydów, nie szukał uzasadnień rasistowskich i nie odwoływał się do teorii o wyższości Polaków nad Żydami. Dlatego, kiedy nadszedł czas Holocaustu, część narodowców z narażaniem własnego życia organizowała pomoc dla „wyznawców Mojżesza”, ratując ich przed zagładą.
Pierwszy menedżer II RP
Mimo dzielących różnic i ostrego stylu prowadzenia polityki oba stronnictwa na pierwszym planie stawiały dobro Polski. Dobro, którego osiągniecie nie byłoby możliwe bez głębokiego przekonania, że „jestem Polakiem i mam obowiązki polskie”. Kiedy więc wymagała tego sytuacja, zakopywano topór wojenny i starano się współpracować. A problemy były ogromne. II RP musiała budować swoje instytucje praktycznie od zera. Wielkim udanym przedsięwzięciem okazało się scalenie w jeden organizm trzech dawnych części Rzeczpospolitej, rozdzielonych rozbiorami, gdzie obowiązywały inne waluty, a pociągi jeździły po różnego rodzaju torach. Mimo to szybko udało się stworzyć sprawnie działający aparat administracji, zarówno centralnej, jak i lokalnej, bez rozbuchanej biurokracji. Następnym krokiem była reforma gospodarki. Osoba za nią odpowiedzialna stanowiła swoisty pomost pomiędzy zantagonizowanymi stronami. Eugeniusz Kwiatkowski, związany z obozem sanacyjnym, potrafił znaleźć wspólny język także z opozycją. Kiedy obejmował stanowisko ministra przemysłu i handlu, miał zaledwie 38 lat. Kilka tygodni po przewrocie majowym podjął odważną decyzję rozbudowy portu w Gdyni. Musiał jednak przekonać do swojego pomysłu rozmiłowanego w rewiach ułańskich i traktującego Bałtyk jako mało użyteczną sadzawkę marszałka Piłsudskiego. Parokrotnie zapraszał komendanta na Wybrzeże, jednak za każdym razem słyszał odmowę. Postanowił więc samemu, bez zapowiedzi, udać się do Sulejówka. Drzwi otworzyła mu zdziwiona marszałkowa. Już chciała wołać męża, jednak minister powstrzymał ją i powiedział, że „on do córeczek”. Obiecał dziewczynkom, że razem z jego córką, zostaną matkami chrzestnymi trzech niedawno wybudowanych statków. Były zachwycone. Następnego dnia minister został wezwany na dywanik. Piłsudski był wściekły. „Rewolucję pałacową mi pan zrobił! Gdy powiedziałem Wandzie i Jadwidze, że nie godzę się na żadne matki chrzestne, one w ryk, bo Anka Kwiatkowska może, a one nie? No to jak miałem się nie zgodzić?!” – krzyczał, ale w końcu skapitulował. Przyjechał do Gdyni i poparł politykę morską Kwiatkowskiego. Oprócz rozbudowy portu minister był także inicjatorem stworzenia polskiej floty handlowej oraz dalekomorskiej floty rybackiej. II RP przestała być uzależniona od korzystania z usług obcych armatorów. Kwiatkowski w bardzo krótkim czasie z niewielkiej rybackiej osady uczynił nowoczesne miasto. Co więcej, swoją wizją porwał wszystkich Polaków. Był nie tylko wybitnym menedżerem, ale także twórcą nowoczesnego pijaru w Polsce. Wykorzystując radio, dokumenty filmowe, prasę i plakaty propagandowe, przekonał społeczeństwo, że II RP jest państwem morskim. Zainicjował wielki ruch społeczny popierający inwestycje rządu.
Dlaczego im się udało?
Mimo ogromnych sukcesów Kwiatkowski nieoczekiwanie został odsunięty od władzy w 1930 roku. Do dziś historycy spierają się o przyczynę tej decyzji. Według Władysława Pobóg-Malinowskiego marszałek wściekł się na Kwiatkowskiego za jego „flirt” z opozycją. Według innej wersji minister pokłócił się z komendantem o aresztowanie i torturowanie przywódców opozycji w twierdzy brzeskiej. Mimo odsunięcia od władzy Kwiatkowski osiągnął zamierzony cel. Doprowadził do rozbudowy przemysłu portowego. To nie jedyny sukces II RP. Krokiem milowym była także budowa Centralnego Okręgu Przemysłowego ‒ kolejnego „genialnego dziecka” przywróconego do łask w 1937 roku Kwiatkowskiego. Oprócz gospodarki prężnie rozwijały się także bankowość, rolnictwo, edukacja oraz wojsko. Polacy byli aktywni społecznie – angażowali się w liczne organizacje i stowarzyszenia. Dlaczego mimo głębokich różnic ideowych, stopniowego ograniczania demokracji, brutalizacji życia politycznego decydentom II Rzeczpospolitej udało się osiągać spektakularne sukcesy? „Wywodzące się z różnych zaborów elity polityczne były często krytykowane za nieumiejętność porozumienia. Jednak mimo wielu trudności pokolenie międzywojenne potrafiło zbudować państwo szybciej i skuteczniej niż obecne. II RP posiadała inteligencję wychowaną w duchu patriotycznym. Młodzież była uczona patriotyzmu i miłości do ojczyzny od najmłodszych lat” – ocenia prof. Wojciech Roszkowski, a jego słowa potwierdza Ewa Ludkiewicz, córka ministra reform rolnych w rządzie Władysława Grabskiego. „Tatuś Zdzisław urodził się na Litwie w polskiej rodzinie, w której – podobnie jak w rodzinie mojej mamy ‒ przekazywane były tradycje patriotyczne. To było pokolenie wyjątkowe, wszystko podporządkowujące Polsce. Pamiętam tatę, profesora Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, pracującego do późnych godzin nocnych i nieustannie udzielającego się społecznie. Na nic innego nie miał czasu. Nawet kiedy chodziliśmy na spacery po warszawskich ulicach, a ja malutka trzymałam go za środkowy palec, zawsze zatrzymywaliśmy się przy słupie ogłoszeniowym, gdzie tata czytał najświeższe wiadomości. On cały czas żył Polską. Nawet na spacerze”.
Jan Hlebowicz
„Pielgrzym” 2016, nr 23 (703), s. 14-17