Sztab obwodu Armii Krajowej stacjonował na plebanii. Tam właśnie obmyślane były najbardziej spektakularne akcje – odbicia więźniów i zamachy na funkcjonariuszy bezpieki…
Przez cały okres PRL żołnierzy niezłomnych nazywano „zbrodniarzami”, „zdrajcami”, „niemieckimi kolaborantami”, „bandytami”. Kłamstwa komunistycznej propagandy wryły się głęboko w świadomość wielu Polaków. Niektóre powtarzane były jeszcze długo po 1989 roku. Sytuacja zmieniła się wyraźnie 1 marca 2011 roku. Tego dnia po raz pierwszy obchodziliśmy święto państwowe − Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Przez siedem kolejnych lat powstało wiele książek, komiksów i filmów utrwalających dokonania polskich bohaterów. Stosunkowo niewiele jest jednak opracowań, które skupiałby się na roli kapelanów − „księży wyklętych”, którzy najpierw przez lata II wojny światowej – ale również po jej zakończeniu – wspierali niepodległościowe podziemie. To nieznana dotąd historia jednego z nich.
Widły i siekiery
Łukawiec, województwo podkarpackie. Stąd pochodzi abp Mieczysław Mokrzycki, osobisty sekretarz Jana Pawła II. We wsi stoją dzisiaj nowy kościół, zabytkowa cerkiew greckokatolicka i równie zabytkowy kościół katolicki pw. Objawienia Pańskiego. Tuż obok drewnianej, XVIII-wiecznej katolickiej świątyni można znaleźć budynek dawnej plebanii. To tam stacjonował sztab obwodu lubaczowskiego Związku Walki Zbrojnej – Armii Krajowej. Ks. Józef Waląg zaprzysiężony został 12 kwietnia 1941 roku. Przyjął pseudonim „Góral”. Zaczął organizować jednostki AK w poszczególnych wsiach parafii, której został administratorem. W pierwszym okresie brał aktywny udział w gromadzeniu broni, prowadził tajne nauczanie, dostarczał meldunki, kolportował tajną prasę. Od 1944 roku uczestniczył w kontrataku AK na ukraińskich nacjonalistów. Został mianowany kapelanem oddziałów partyzanckich krypt. „Włodzimierz” (Zgrupowanie „Prokop”). Przez miesiąc zgrupowanie zwalczało UPA, likwidowało lokalnych przywódców i organizatorów ukraińskich oddziałów zbrojnych. Po walkach ks. Waląg wrócił do Łukawca, gdzie zaczął przygotowywać mieszkańców do samoobrony przed grasującymi w tych rejonach sotniami UPA. Nawoływał ludzi do walki. Mieszkańcy wsi wystawili czujki i uzbroili się w widły, siekiery, a nieliczni w broń palną. Podczas ataku zginęło trzech Polaków, w tym szesnastoletni chłopiec. „Przed oddziałami UPA mieszkańcy chronili się w szkole. W tym krytycznym czasie wielką rolę w Łukawcu odegrał ks. Waląg” – można przeczytać w jednym z dokumentów.
W milicyjnych mundurach
Lubaczów, województwo podkarpackie. Szary budynek komendy lubaczowskiej policji to dawna siedziba powiatowej MO. W 1944 roku niemal cała jednostka obsadzona była… akowcami. Komendą kierował zakonspirowany członek AK, który prowadził w milicyjnym budynku szkołę podoficerską dla swoich żołnierzy. Od września Obwodem Lubaczów AK dowodził Tadeusz Żelechowski ps. „Ring”, cichociemny. Pod jego rozkazami zakonspirowani milicjanci przeprowadzili udane zamachy na komunistycznych dygnitarzy, między innymi na szefa lokalnej bezpieki Mikołaja Hasiuka. Ubek otrzymał ściśle tajną misję rozpracowania środowiska akowskiego w powiecie. Przybywając do Lubaczowa, mówił o konieczności „tępienia zdrajców narodu polskiego”. Rozpoczął śledztwo i okazał się niebezpiecznie skuteczny. Był bliski zdekonspirowania milicyjno-akowskiej struktury. W sztabie zapadła więc decyzja o jego likwidacji. Podczas sylwestrowej balangi Hasiuk wygłosił swoją ostatnią przemowę. Kiedy wsiadł do samochodu, ktoś wystrzelił w górę świetlne pociski. Był to sygnał dla zaczajonych na Hasiuka żołnierzy AK. Auto, którym jechał szef powiatowej UB, zostało ostrzelane z broni maszynowej. Hasiuk zginął na miejscu. Kilka miesięcy później AK rozprawiło się z oficerem Armii Czerwonej i doradcą NWKD mjr. Bałyszowem. Komunistyczni decydenci zachodzili w głowę, jak to możliwe, że „reakcyjne podziemie” kolejne akcje przeprowadza tak sprawnie. „Gdzie w tym czasie jest milicja?!” – wrzeszczeli ubecy podczas kolejnych odpraw. W tym czasie kapelan Waląg, członek sztabu obwodu AK, awansowany został do stopnia kapitana i odznaczony przez dowództwo AK i rząd RP w Londynie Srebrnym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
Smocza jama
Tomaszów Lubelski, województwo lubelskie. W środku miasta niepozorny budynek. Na ścianie tablica pamiątkowa. Nad bramą wjazdową napis: „Izba Pamięci Terroru Komunistycznego”. To tu znajdowały się kazamaty powiatowego UB, do których trafił ks. Waląg. Zanim jednak to nastąpiło, niemal rok wcześniej, w październiku 1945 roku, duchowny podjął współpracę ze Zrzeszeniem „Wolność i Niezawisłość”. Dawny „Góral” przyjął nowy pseudonim. Jako „Marian” rozpoczął kolejny etap swojej niepodległościowej działalności w ramach Rejonu V Tomaszów Lubelski. W WiN pełnił funkcję kierownika komórek opieki prawnej i opieki społecznej, wspomagając rodziny żołnierzy AK, a także byłych akowców. „Marian” zaopatrywał ich w fałszywe dokumenty, wystawiał podrobione metryki i karty ewakuacyjne, co chroniło przed aresztowaniem. Dodatkowo duchowny udzielał organizacji rozmaitych wiadomości dotyczących nastawienia władz państwowych i poszczególnych osób zajmujących stanowiska urzędowe. Pozostając w bezpośrednim kontakcie z dowódcą, „Marian” konsultował plany napadów na lokalne siedziby UB. Do pierwszego ataku doszło już w listopadzie 1945 roku w Tomaszowie Lubelskim. W wyniku akcji, w której wzięło udział 47 żołnierzy, zabity został jeden funkcjonariusz bezpieki, a wszyscy przebywający w więzieniu UB zostali wypuszczeni. Ks. Waląg wpadł w ręce bezpieki 12 września 1946 roku w Łukawcu. Został aresztowany na oczach swoich parafian, a następnie razem z innymi członkami WiN przewieziony do aresztu i więzienia NKWD i UB w Tomaszowie Lubelskim. Miejscowi do dziś nazywają tę stalinowską katownię „smoczą jamą”. W środku jest siedem cel. Każda trzy na cztery metry. Więźniowie nie mieli gdzie usiąść ani się położyć. Pozostawało jedynie klepisko. W suficie przebiegała rura kanalizacyjna, celowo uszkodzona. Chodziło o to, by fekalia nieustannie kapały na głowy aresztowanych. Ubecy każdy dzień służby zaczynali od wypicia butelki wódki – w ten sposób zagłuszali sumienia. Ich ulubionym narzędziem tortur była cięta na pasy opona motocyklowa zanurzana w płynnym ołowiu. Uderzano nią po twarzy i całym ciele. Po pół roku więzienia w bardzo trudnych warunkach „Marian” usłyszał wyrok: cztery lata pozbawienia wolności.
Pod zmienionym nazwiskiem
Gdańsk, województwo pomorskie. 23 kwietnia 1948 roku były kapelan AK i WiN otrzymał nominację na dyrektora Caritas diecezji gdańskiej. Po kilku miesiącach „przepychanek” z władzą musiał jednak uciekać z terenów Pomorza. Ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem Wachowski w różnych miejscowościach diecezji chełmińskiej, a także w innych rejonach Polski. Bezpieka rozesłała za kapłanem listy gończe. Zdaniem informatorów UB w tym czasie utrzymywał on kontakty z podziemiem antykomunistycznym, głównie z Polską Podziemną Armią Niepodległościową, której kapelanem był jezuita o. Władysław Gurgacz ps. „Ojciec”. Ostatecznie ks. Waląg wpadł ponownie w ręce UB. Został zatrzymany w Mgoszczu. Około roku był więziony w Chełmie, Bydgoszczy i Warszawie na Koszykowej. Po tak zwanej odwilży w 1957 roku ks. Waląg został proboszczem w Pruszczu Gdańskim. Zmarł 7 listopada 1997 roku.
Jan Hlebowicz
„Pielgrzym” 2018, nr 4 (737), s. 30-31