Szablą w ubeka, czyli homeschooling w PRL – Jan Hlebowicz

Jest rok 1952 – kulminacja stalinizmu w Polsce. Danuta i Bartłomiej Bobowie uznają, że szkoła komunistyczna indoktrynuje ich dzieci. Decydują się nie posyłać ich do szkoły i nauczać je sami w domu. Wywołuje to gwałtowną reakcję „władzy ludowej”. Sąd wydaje wyrok: dzieci mają zostać odebrane rodzicom.

REKLAMA

Bartłomiej, rocznik 1899, inżynier rolnictwa, wykładowca w polonijnym kolegium w Cambridge Springs, wicekonsul w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku, po powrocie do Polski dyrektor placówek oświatowych. Danuta, rocznik 1921, włada czterema językami obcymi: łaciną, francuskim, niemieckim, angielskim. Planowała zostać dziennikarką. Ostatecznie w 1939 roku dostała się na Akademię Górniczo-Hutniczą na kierunek hutniczy jako jedna z trzech kobiet. Edukację przerwała wojna. Podczas okupacji Danuta poznała starszego o dwadzieścia dwa lata Bartłomieja, za którego wyszła za mąż 15 sierpnia 1944 roku. Urodziła pięcioro dzieci: Bogumiłę, bliźniaków Bogusława i Bogdana, Bolesławę i Bożenę. Małżeństwo Bobów nigdy nie zaakceptowało rządów komunistycznych. „[Tata] od początku był opozycyjnie nastawiony do nowego systemu, uważał go za nieludzki, bazujący na mylnych przekonaniach, «złodziejski», bo oparty na wywłaszczeniach i pozbawieniu własności prywatnej, oddalony od fundamentu, za jaki uważał tradycje chrześcijańskie” – wspominała córka Bożena Boba-Dyga. Bartłomiej w powojennej Polsce pełnił funkcję dyrektora liceum rolniczo-mechanicznego i wbrew nakazom zdecydował się nie zdejmować krzyży w salach lekcyjnych. „Ostentacyjnie” uczęszczał też do kościoła, dając „zły przykład swojej załodze”. W 1952 roku wiek szkolny osiągnęła najstarsza córka państwa Bobów. Bartłomiej i Danuta postanowili nie posyłać jej (a później także pozostałych dzieci) do szkoły podstawowej.

Nauka wiary i dobrych manier

Państwo Bobowie argumentowali, że konstytucja zapewnia prawo do wolności wyznania i sumienia, a tego prawa odmawia szkoła ateistyczna chrześcijańskim rodzicom. „[Tata] udowadniał zatem, że ustawa o szkolnictwie jest niezgodna z konstytucją i wreszcie, że ta nakłada obowiązek kształcenia, a nie uczęszczania do szkoły” – tłumaczy Bożena Boba-Dyga. Opierając się na tych przesłankach rodzina Bobów rozpoczęła nauczanie w domu. Pani Danuta kształciła swoje dzieci z państwowych podręczników, zdając sobie sprawę, że będą musiały zdawać egzaminy przed komisjami państwowymi. Do tego doszło wychowanie humanistyczne, nauka wiary, moralności i dobrych manier. Jedna z córek, Bolesława Habdank-Wojewódzka, wspominała, że rodzice, a z czasem i najstarsza siostra czytali im utwory Słowackiego, Krasińskiego, Mickiewicza, a także zapoznawali z treścią dzieł filozoficznych. „Mama poszerzała swoją wiedzę dotyczącą metod nauczania dzieci na różnych etapach rozwoju, będących w jednej grupie. Prócz poczucia odpowiedzialności za edukację i rozwój swoich pociech miała także niewątpliwy talent pedagogiczny, co potwierdzały wyniki moje i mojego rodzeństwa” – oceniała Bożena Boba-Dyga. „Ojciec nie tylko zajmował się walką o sposób edukacji, dbał też o program szkoły domowej. Jako zapalony bibliofil posiadający wielotysięczny księgozbiór zalecał dzieciom lektury, recytował wiersze. Snuł opowieści na wszelkie tematy” – dodawała.

Z siekierą u nogi

Komunistycznym władzom nie podobały się jednak metody wychowawcze i edukacyjne stosowane przez panią Danutę i pana Bartłomieja. Ubecy notorycznie nachodzili dom Bobów w Kozach pod Bielskiem-Białą. Robili rewizje, przy okazji rozrywając tapczany i zrywając klepki z podłogi. Bartłomieja nierzadko zabierali ze sobą. W katowniach ubeckich był torturowany. Funkcjonariusze pytali o to, czego naucza, czy mówi o Katyniu. Jak wynika ze wspomnień dzieci, kiedyś wrócił do domu z łokciami zdartymi do kości. Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Pewnego dnia najścia ustały, co wspominała Bolesława Habdank-Wojewódzka: „UB przyszło po starszą siostrę Bogusię i dwóch braci. Mnie jeszcze nie obejmował obowiązek szkolny. Vis à vis drzwi wisiał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, a pod nią – szabla damasceńska. Coś pięknego, dzieło muzealne. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam tatę w takim stanie (…). Pobiegł po szablę, wyjął ją z pochwy i ryknął: «Dzieciokrady»! I tych kilku mężczyzn z pepeszami na ramionach z okropnym wrzaskiem rzuciło się na schody do ucieczki. Więcej nie przyszli”. Bobom doskwierała bieda. Żyli głównie z tego, co ojcu udało się sprzedać z majątku: drogie książki, w tym białe kruki, dzieła sztuki, biżuterię Danuty. Kiedyś ksiądz przyniósł im potajemnie wszyte pod sutannę dwa bochenki chleba. Jakaś pani – dwa wiaderka węgla. Tego typu postawy należały do rzadkości, bo za pomoc Bobom groziły szykany. Dyrektor miejscowej szkoły namawiał nawet inne dzieci do tego, aby wyszydzały dzieci Bobów. Bogdan Boba został pobity przez rówieśników. W 1955 roku zapadł wyrok sądu – dzieci Bobów miały trafić do państwowego domu dziecka. Wyrok ten nigdy nie został wykonany. W listach do Rady Ministrów pan Bartłomiej pisał: „Prowincjonalne kacyki partyjno-administracyjne dopuszczają się na osobowości mojej krzywd i gwałtów wołających o pomstę do wszechmogącego Boga, usiłują mi ukraść moje małe dzieci (…). Proszę o natychmiastową interwencję i ochronę, bo nie mam już sił czuwać we dnie i w nocy, z siekierą u nogi, na straży moich dzieci”.

Batalia wygrana!

Interwencje odniosły pozytywny skutek i sprawę umorzono, by jednak już w 1960 roku ponownie wróciła na wokandę. Ostatecznie państwo Bobowie wygrali batalię sądową. Sąd Powiatowy w Bielsku-Białej wydał wyrok: dzieci musiały zdać egzaminy państwowe z programu nauczania obowiązującego w szkole podstawowej. Cała czwórka zdała je znakomicie. Po dekadzie gehenny dzieci Bobów mogły uczyć się w domu, co roku zdając egzaminy. Jak mawiał pan Bartłomiej, rodzina „wygrała walkę o duszę polskiego dziecka”. Edukację domową Bobowie prowadzili przez niemal trzydzieści lat (w latach 1952–1981). Jakie były jej skutki? Bogumiła została lekarzem chirurgiem, Bogusław artystą malarzem i grafikiem, Bogdan nauczycielem rzemiosł artystycznych, absolwentem kilku fakultetów studiów wyższych, Bolesława między innymi nauczycielem dyplomowanym plastyki i wiedzy o kulturze, Bożena konserwatorką dzieł sztuki, poetką, wokalistką i projektantką mody. Pani Danuta, która skończyła sto dwa lata, podkreśla: „Wiem, że szkoła musi być nastawiona nie tylko na nauczanie, ale również na kształtowanie charakteru i duszy człowieka. Celem było takie wychowanie dzieci, żeby mogły wyzwolić w sobie wszystkie talenty i na świecie powstało więcej dobra”.

Pisząc artykuł, korzystałem z opracowań: „Homeschooling i niezależna oświata w powojennej Polsce”, „Sprawa szkolna rodziny Bobów” autorstwa Bożeny Boby-Dygi, „Wytykali ich palcami, a oni – na przekór systemowi – uczyli dzieci w domu. Heroizm Bobów” Małgorzaty Bilskiej oraz „Swoje dzieci uczyła w domu” Bogdana Gancarza.

Jan Hlebowicz, publicysta, historyk, pracownik IPN Gdańsk

„Pielgrzym” [14 i 21 maja 2023 R. XXXIV Nr 10 (873)], str. 28-29

Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *