Kalendarz Liturgiczny

Jak co roku, z należytym szacunkiem i namaszczeniem otwieramy świętą księgę liturgii. Tu, na pierwszej stronie, adwent – trudna lekcja cierpliwego oczekiwania na przyjście Boga.

REKLAMA


Tu i tam słyszymy o liturgii, liturgii mszy św., jej pięknie, głębi misterium liturgicznego wielkich świąt kościelnych. Liturgia to przestrzeń spotkania z żywym Bogiem; to gesty, postawy i słowa. Ornaty złotem wyszywane, przesiąknięte fioletem zadumy, krwi czerwienią lub zwykłe, zielone – pełne wiosennej radości. Śnieżnobiałe komże pełnych powagi ministrantów, starannie przez mamę wyprasowane. Muzyka sącząca się ze starych organów i światło wpadające nieśmiało przez kolorowe szkiełka witraży. Ksiądz proboszcz przy ambonie, dumny jak pasterz na pastwisku wśród swoich owiec, i wikary w konfesjonale w czarnej sutannie, wytrwale oczekujący na powrót marnotrawnych synów. I my, siedzący grzecznie w ławkach, skupieni, zasłuchani, rozmodleni tak na serio i z przyzwyczajenia.

Liturgia – mądra i roztropna nauczycielka – cierpliwie opowiada nam historię zbawienia. Uczy o Panu Jezusie, Matce Bożej, apostołach i świętych.

Jak co roku, z należytym szacunkiem i namaszczeniem otwieramy świętą księgę liturgii. Tu, na pierwszej stronie, adwent – trudna lekcja cierpliwego oczekiwania na przyjście Boga, na pierwsze płatki śniegu, błyszczącą gwiazdę, pachnącą choinkę, prezenty i kolędy. Fioletem skrzy się stuła, zapraszając do konfesjonału. I kościół fioletowy – taki pogrzebowy – choć nikt nie umarł. Na dole strony, gdzieś w przedsionku świątyni, gromadka roześmianych dzieci z kolorowymi lampionami, oświetlającymi małemu Jezusowi drogę do ludzkich serc. Przyjdź Panie Jezu!

Powoli przewracamy kolejne strony. Z adwentowej zadumy wyrywa nas potężny śpiew chórów anielskich: Bóg się rodzi – ciekawe, czy w niebie też mają lekcje muzyki? W kościele ktoś postawił drewnianą szopę ze słomianym dachem, zaprosił tu osła, woła, baranki i owieczki. Czy to wypada? Tutaj, w tak świętym miejscu? Nieważne… W tę wyjątkową noc pójdźmy wszyscy do stajenki. O północy, w ciszy skruszonych serc – niczym biedni pastuszkowie z bożonarodzeniowej pocztówki – z pokorą klękamy na pachnącym łąką sianie. Wszystko wokół mówi, że Bóg się narodził… i doniosły głos dzwonu na wieży kościelnej, ksiądz na kazaniu, sąsiad z ławki, i ślady dziecięcych stóp na świeżym, puszystym śniegu.

Odsłaniamy kolejną kartę. I znowu czas fioletu. „Wielki Post”, czas zadumy i refleksji, prostowania zawiłych dróg i długich, męczących powrotów. Misterium pustyni – tacet, sed loquitur (milczy, ale mówi). Majestatyczna cisza rozświetla wiele ciemnych zakamarków ukrytych w ludzkich sercach. Powracamy… dokąd?

Do miasta na święto Paschy, już wszystko gotowe. Przyozdobiona sala wieczernika, przeliczone srebrniki, jest kogut, co trzy razy zapieje, podpisany i opieczętowany wyrok śmierci, przygotowana korona cierniowa i krzyż drewniany, ciężki, zrobiony na miarę. Wszędzie tłumy zabieganych ludzi, w oddali słychać delikatny płacz niewiast nieutulonych w smutku. To stamtąd, z drogi wiodącej na Górę. Chodźmy i my, pora już spóźniona… Nie, tu Go nie ma! Pozostał tylko krzyż z przewieszoną czerwoną stułą – niezatarty, święty znak. W grobie wykutym w skale tak wiele światła, paschalnej radości.

Bóg przychodzi niepostrzeżenie, przechadzając się w samo południe w lekkim powiewie wiatru, który przewraca następne strony księgi – życia. My, jak dzieci po skończonych lekcjach – w strugach ciepłego, wiosennego deszczu – powracamy z radością do domu. Niebo nad nami błękitne, otwarte i droga daleka. Panie, pozwól nam jeszcze zerwać różę, zanim zerwie się burza. Pozwól ugryźć chleb, zanim stanie się kamieniem. Pozwól pochwycić garść ziemi, nim zacznie płonąć i parzyć. Pozwól spojrzeć w słońce, nim się osypie popiołem (ks. J. St. Pasierb). Gdzieś w oddali słychać potężny szum, jakby uderzenie gwałtownego wiatru. Zastygły pejzaż przestrzeni, rozdzierają języki, jakby z ognia. To Duch Święty zwiastuje czas Kościoła, przesypujący się powoli, niczym piasek w odwiecznej klepsydrze.

Ostatnie strony to czas zwykły, zielony. Taki codzienny, jak dom w Nazarecie, w ziemi błogosławionej – kolebce Zbawiciela. Czas zwyczajnej miłości, obdarzającej nasze stroskane dusze światłością gwiazd i świeżością rosy. To zapach rodzinnego domu, gorącego chleba, właśnie wyjętego z pieca, i wspólnej, serdecznej modlitwy. To Maryja pochylona nad krosnem, śpiewająca psalmy, i Jezus z Józefem w warsztacie stolarskim wśród desek i gwoździ.

I tak zapisujemy każdego dnia, strona po stronie dzieje naszego życia, aż Bóg nie zamknie księgi.

ks. Arkadiusz Liberski


„Pielgrzym” 2016, nr 25 (705), s. 28-29

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *