Święta nie będą do bani, jeśli w domu nie będziecie potykać się o sterty garnków i słoików zapchanych jedzeniem.
4 grudnia, w imieniny Barbary, pojechałem do góralskiej chaty w Sopocie. Brzmi cokolwiek dziwnie. Górale nad morzem. I do tego w święto szczególnie celebrowane na Śląsku, a jak wiadomo, górale i ślązacy jakoś za sobą nie przepadają. Cóż, w mojej rodzinie jest Basia i to wszystko tłumaczy. Poza tym dziadek Basi lubi góralską chatę, w której podają jedzenie. Hm, o tym, co zjadłem dzisiaj, nie napiszę, wspomnę jedynie, że te wszystkie „góralskie” i „chłopskie” zagrody mają wizję dobrego posiłku tak oddaloną od mojej, jak Sopot od Kuala Lumpur.
Spotkanie imieninowe było jednak wspaniałe i co istotne – w pewnym momencie zmieniło się w burzliwą naradę. (…)