Ludzie kochają jeść. Kochają smakować różne potrawy. No, może nie wszyscy, ale spora ich część. Są także tacy, których jedzenie przeraża.
Szczególnie gdy pochodzi z egzotycznych stron. Naturalnie, dzięki globalizacji, podróżom i Internetowi świat się skurczył i nie musimy nigdzie wyjeżdżać. Bary sushi są już na każdym rogu, a w okolicy znajdziecie nawet restaurację z kuchnią z Mauritiusa.
Możemy spróbować potraw z całego świata nie wyjeżdżając z miasta. A mimo to wielu ludzi broni się rękami i nogami przed włożeniem do ust czegokolwiek, co nie wygląda swojsko. Piszę o tym, albowiem pewna pani, całkiem poważnie, spytała mnie, czy wyjeżdżając gdzieś daleko biorę ze sobą własne jedzenie. Wyobrażała sobie, że w plecaku obok mojego wielofunkcyjnego scyzoryka, klapek, koszulek i maski do nurkowania, mam także plastry salcesonu, krakowską, słoiki bigosu i żuru oraz kiszone ogórki! Nie, nie mam. Jem to, co sobie kupię na miejscu, czym mnie ktoś poczęstuje albo co sobie znajdę. Dla owej pani, i nie tylko dla niej, jedzenie poza naszym krajem to horror. Przeraża ich to bardziej niż epidemia krwiożerczych zombie czy rozmowa z enkawudzistą z urzędu skarbowego. (…)