Mając siedem lat, 6 listopada 1971 roku w Zalesiu Królewskim – w trakcie uroczystości weselnej mojego brata i bratowej – usłyszałem od śp. ks. Teodora Lehmanna, proboszcza świekatowskiego, patrzącego mi prosto w oczy, następujące słowa: „Ty, chłopcze, pójdziesz daleko w świat”.
Tak słowa kapłana, który mnie ochrzcił i sprawował opiekę duchową przez wiele lat, sprawdziły się, kiedy 10 listopada 1993 roku opuściłem Zalesie Królewskie oraz diecezję pelplińską. W dniu odpustu parafialne-
go w Świekatowie, we wspomnienie św. Marcina – biskupa z Tours, a także w Święto Niepodległości, wylądowałem na ziemi afrykańskiej. Do tego momentu znałem tylko jednego Afrykańczyka, pana Nephtalego Mbewe – katechistę z parafii Mandevu w Lusace, którego świadectwo miałem zaszczyt wysłuchać w klasztorze sióstr franciszkanek w Częstochowie w czasie Światowych Dni Młodzieży w 1992 roku.
Trudny początek
Po wyjściu z samolotu na lotnisku w Lusace poczułem powiew gorącego powietrza i silny zapach spalonej trawy. Gdy już odebrałem bagaż, zostałem serdecznie przywitany przez dwóch moich kolegów kursowych, ks. Grzegorza Tworzewskiego i ks. Wojciecha Łapczyńskiego. Był z nimi sekretarz biskupa Lusaki, ks. Fidelis Washeni. Po obiedzie w parafii Mandevu udaliśmy się do kurii do Thorn Park, gdzie spotkałem – lekko mówiąc – „zdenerwowanego” misjonarza, który kończył swój pobyt w Zambii. Było to dla mnie przykre doświadczenie. Potem w celu mojego przedstawienia się poszliśmy do rezydencji arcybiskupa Lusaki, Adriana Mung’andu. W trakcie rozmowy otrzymałem kolejny „cios” – dotarła do nas wiadomość, że ks. Marceli Prawica z misji Ching’ombe został prawdopodobnie zabity przez bandytów. Miałem głowę pełną różnych myśli: co się tutaj dzieje? Gdzie ja przyjechałem? Jak ja to wszystko przetrzymam? Tego samego dnia wieczorem razem z ks. Wojtkiem Łapczyńskim i ks. Johnem McLaughlinem (ekonomem archidiecezji Lusaka) dotarliśmy do misji w Mpanshyi, około 200 km od Lusaki. Po kolacji udałem się na „trudny” spoczynek. W moim pokoju w suficie była wielka dziura, a szczury grasowały przez całą noc. Do tego z zamrażarki, która „działała” na naftę, unosił się silny zapach zepsutej dziczyzny. (…)