Nauczyciel nadziei

Imiona wielkich ludzi są przechowywane starannie w pamięci następnych pokoleń, gorzej jednak ze szczegółami z ich życia. Często jedynie historycy i fascynaci są w stanie odnajdywać coś nowego na ich temat.

REKLAMA

Trochę inaczej rzecz się ma ze świętymi. Ich życiorysy to nie tylko biografia pełna faktów, większych czy mniejszych, to nade wszystko ciągle odradzające się przesłanie. I zdarza się nieraz, że „święty sprzed lat” staje się na nowo aktualny, bo zawarł w swym życiu, słowie, postepowaniu, cenne odpowiedzi na ciągle nowe potrzeby następnych pokoleń.

Tym, którzy może się niepokoją, że wraz z upływem lat mogłaby się umniejszać aktualność świadectwa Sługi Bożego Konstantyna Dominika, chciałbym zaproponowa

uważną lekturę wydanej przed paroma miesiącami encykliki Ojca Świętego Benedykta XVI Spe salvi. Już po przeczytaniu pierwszych stron nie mogłem się powstrzyma

od myśli: «to przecież idealny opis cnót i duchowości Dominika!» Weźmy na przykład przedstawianie Chrystusa, zgodnie z tradycją sztuki chrześcijańskiej pierwszych wieków, jako filozofa i pasterza. Według powszechnie istniejących schematów nasz pokorny Sługa Boży niewiele ma wspólnego z klasyczną postacią filozofa. Kiedy jednak Ojciec Święty przypomina, iż w samej naturze owej sztuki życia i umierania, jaką jest filozofia, leży przypominanie, kim w rzeczywistości jest człowiek i co ma czyni

, aby prawdziwie by

człowiekiem, to bez wątpienia taka perspektywa nadaje pełnej wielkości osobie Dominiczka. Przez całe życie wrażliwy na godność drugiego człowieka, respektował szczególnie w biednych i ubogich tego świata, nigdy nie przestawał przypomina

każdej napotkanej osobie o nadprzyrodzonych korzeniach naszej, ludzkiej wielkości. Jako zaś pasterz ludzkich dusz potrafił tak dalece „komunikowa

” nadzieję, iż nawet w obliczu tragedii wojennych przychodzono do niego przede wszystkim, aby zaczerpnąć owej pewności duchowej. Owej sztuki patrzenia poza granice życia i śmierci, która równocześnie czyniła Sługę Bożego „nietykalnym” dla najeźdźców, jak sami to mówili po odbyciu z nim przesłuchań.

Któż lepiej niż Dominik potrafił odróżnia

ludzkie oczekiwania, które zawsze prowadzą jedynie do goryczy – jak pisał w Ad majorem Dei gloriam – od nadziei „obrobionej” w warsztacie modlitwy, która Boga tylko szuka i w Jego oczach odnajduje sens własnej egzystencji. Przywołane przez Ojca Świętego rozważanie św. Augustyna na temat „rozszerzania” ludzkiego serca w procesie modlitwy, tak dalece przypomina duchowość naszego Sługi Bożego, że nie oprze

na takich tekstach argumentacji teologicznej w procesie beatyfikacyjnym byłoby niepowetowanym błędem.

To tylko drobne przykłady. Polecam czcigodnym czytelnikom taką „Dominikową” lekturę dwóch ostatnich encyklik Ojca Świętego. Ci, którzy rzeczywiście Konstantyna Dominika znają, kochają, i o jego wstawiennictwo proszą, odnajdą tam jego nową aktualność i przykład, jak dzisiejsze nauczanie Kościoła wciela

w życie.

ks. Piotr Tisler

 

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *