Gdyby zrobić sondę uliczną i zapytać przechodniów, z czym kojarzy im się św. Walenty, odpowiedź byłaby chyba tylko jedna: „To patron zakochanych”. Ale już na dalsze pytania: kim on był, kiedy żył, dlaczego został patronem zakochanych par – zabrakłoby odpowiedzi. Nie mylę się, prawda?
Dlatego ja, zapytany, odważyłbym się na inną odpowiedź. Powiedziałbym, że to kolejny zabrany nam święty, święty celowo odarty z życiorysu, święty, który stał się tylko „hasłem”. Świat, ten walczący z Kościołem świat, ukradł nam jednego ze świętych i używa go dziś do swoich własnych interesów: wielkiego zysku i promocji relacji międzyludzkich, dalekich od Ewangelii.
Mówimy o zysku, bo walentynki to najbardziej komercyjne święto po Bożym Narodzeniu – na ten dzień wydajemy najwięcej pieniędzy w roku, jeśli nie liczyć Świąt Narodzenia Pańskiego. A równocześnie to święto, w którym czciciele patrona Dnia Zakochanych wcale już nie przychodzą do kościoła. Zdumiewające, że ludziom wyglądającym walentynek ten święty w ogóle nie kojarzy się z chrześcijaństwem.
Mówimy o promocji, bo Dzień Zakochanych wykorzystuje się do promocji niekoniecznie czystej i nieegoistycznej miłości. Jakby św. Walenty zachęcał: „Kochajcie się sercem i duszą, ale także ciałem, macie do tego prawo. Zakochanie to fajna rzecz, niech wszystkim będzie przyjemnie”. (…)