Nie posiada stałego miejsca zamieszkania, bo ciągle jest w podróży. Kinga Lityńska wyjechała w świat pięć lat temu i ani myśli wracać. Chciała spędzić w Chinach rok, ale została znacznie dłużej. O tym, co zatrzymało ją w Państwie Środka i gdzie zamierza szukać kolejnych przygód, opowiada w rozmowie z Anną Gniewkowską-Gracz.
– Dokądkolwiek, byle daleko, z plecakiem i na własną rękę – tak lubisz podróżować. Przyznasz, że jest w tym odrobina szaleństwa.
– Tak, to jest szalone, ale pachnie wolnością i przygodą. Właśnie dlatego pięć lat temu wyjechałam z Polski. Była to jedna z najlepszych decyzji, jakie podjęłam, bo pozwoliło mi to kierować własnym życiem.
– Wybrałaś się w podróż sama?
– Pojechałam ze znajomą. Przed wyjazdem długo poszukiwałam osoby, która chciałaby mi towarzyszyć w tej wspólnej doli i niedoli podróżniczej, jednak nikogo takiego nie znalazłam. Nikt z moich znajomych nie był w stanie wyrwać się z poukładanego życia. Na portalu internetowym zamieściłam więc ogłoszenie, że poszukuję kompanki lub kompana na wspólną wyprawę. Odezwało się wiele osób, ale 80 procent z tych ofert nie można było traktować serio.
Z Daną, którą serdecznie pozdrawiam, wyjechałam w podróż trwającą trzy i pół miesiąca – autostopem z Poznania do Pekinu.
– Dla Ciebie taki wyjazd nie stanowił problemu? Musiałaś przecież opuścić bezpieczną przystań – zrezygnować z pracy, ograniczyć kontakt z bliskimi, podjąć pewne ryzyko…
– Zdałam sobie sprawę, że zawód nauczyciela języka angielskiego pozwala mi na zarobkowanie w każdej części świata. Postanowiłam to wykorzystać. To była moja szansa. Wiem, że znajdę pracę – jeśli nie w tym kraju, to w innym.
– Kiedy odkryłaś w sobie podróżniczą pasję?
(…)