Przyjeżdżają bardzo różne osoby. Zdarzają się tacy, którzy chcą zobaczyć, co to jest klasztor. – Niektórzy dziwią się, że nie śpimy tutaj w trumnach. Ludzie mają naprawdę różne wyobrażenia o naszym życiu – mówi ojciec Włodzimierz Zatroski.
Gorący, babioletni, wrześniowy dzień – wymarzony na wyprawę do Tyńca. Wyruszam z centrum Krakowa. To nieco ponad trzydzieści minut jazdy – najpierw tramwajem, a za Wisłą autobusem. Docieram do Tyńca. Za sobą zostawiam zgiełk i śpieszące się gdzieś auta. Ulica Benedyktyńska pnie się lekko w górę, na szczęście w cieniu wiekowych drzew jest nieco chłodniej. Przez masywną bramę z ciosów piaskowca docieram na dziedziniec klasztoru, zalany słońcem. Kilka kotów wyleguje się na rozgrzanych kamieniach. Słychać rozmowy po francusku, angielsku, niemiecku i polsku. Kilkanaście osób pojedynczo i w grupkach, równie zaciekawionych jak ja, rozgląda się dookoła. Jasna elewacja klasztoru i ceglaste dachówki pięknie kontrastują z czystym błękitem. Od południowego zachodu niewysoki mur otwiera wspaniały widok na przełom Wisły i góry na horyzoncie. (…)