Cierpienie jest nieodłącznym towarzyszem ludzkiego życia. Dotyka każdego z nas na wiele sposobów. Doświadczamy bólu ciała i ducha, zagubienia i smutku rozstania z bliskimi osobami. Są cierpienia zawinione, wynikające z niszczenia zdrowia własnego lub bliźnich, a także niezależne od osobistej odpowiedzialności. Jedne wynikają z ludzkiej kondycji, a inne pojawiają się na skutek grzechu.
Nie sposób mówić o cierpieniu, pomijając drogę krzyżową Syna Bożego. Ostatnie godziny Jego życia utrwaliły się na stałe w pamięci Kościoła. Ale nie są one przechowywane po to, aby epatować cierpieniem. Zbawia nas bowiem miłość, a nie cierpienie. Chrystus przez Misterium Paschalne sprawił, że cierpienie – które samo w sobie jest złem – stało się narzędziem zbawienia. Nie wyjaśnia On teoretycznie tajemnicy cierpienia, lecz jest solidarny z naszym losem.
Prawda o umęczeniu Jezusa potwierdza realizm Jego Wcielenia. Stał się On prawdziwym człowiekiem, przyjął prawdziwe ciało. Cierpiał prawdziwie, a nie pozornie, jak twierdzili od II wieku doketyści (gr. dokein – wydawać się, przypuszczać), podważający pełnię Jego człowieczeństwa.
Cierpienie i śmierć Jezusa, przezwyciężone zmartwychwstaniem, pozwalają inaczej patrzeć na nasze cierpienia. Bóg w sytuacjach trudnych posyła także i nam jakiegoś Cyrenejczyka, pomagającego nieść krzyż; Weronikę, która ociera twarz; Jana, który wraz z Matką Bolesną wiernie trwa do końca przy cierpiącym. I choć ostatecznie przez bramę życia i śmierci człowiek przechodzi sam, to spojrzenie na cierpiącego Zbawiciela pozwala odkryć, że Ten, który przeszedł ludzką drogę do końca, zawsze jest blisko nas. Razem z Nim możemy oddawać ducha w ręce Ojca.
ks. Janusz Chyła
„Pielgrzym” 2016, nr 3 (683), s. 8-9