Tam Bóg rodzi się niechciany – Maja Przeperska

Chiny są państwem laickim, a większość jego mieszkańców oficjalnie nie wyznaje żadnej religii. Lecz nawet, a może przede wszystkim tam – w miejscu pozornie nieprzyjaznym i nieprzychylnym dla rozwoju duchowości – rodzi się wiara w Boga – tak mocna i silna, że mogłaby przenosić góry.

REKLAMA

Represje, prześladowania, sankcje. Kościół katolicki w Chinach wciąż zmaga się z ogromnymi trudnościami i brakiem całkowitej akceptacji ze strony państwa, mimo że pierwsi chrześcijańscy misjonarze pojawili się na tych terenach już w VII wieku, rozpoczynając pracę ewangelizacyjną i dialog Wschodu z Zachodem. Niestety po przejęciu władzy przez Komunistyczną Partię Chin w 1949 roku katoliccy i protestanccy misjonarze zostali wydaleni z kraju. W 1957 roku chiński rząd założył Patriotyczne Stowarzyszenie Katolików Chińskich, które odrzuca zwierzchnictwo Watykanu i ustanawia swoich własnych biskupów bez zgody papieża. Od tego momentu Kościół katolicki dzieli się na ten oficjalny, uznawany przez władzę, i podziemny – przez władzę tępiony i prześladowany. Jednak to sakramenty, których udzielono w Kościele podziemnym, są ważne. Dzieje się tak dlatego, że legalny Kościół, uznawany przez rząd, nie ma sukcesji apostolskiej i co za tym idzie – sakramenty w nim udzielane są nieważne. Choć i to powoli się zmienia. W 2015 roku ks. Joseph Zhang Yilin jako pierwszy od trzech lat biskup katolicki został wyświęcony w Chinach za zgodą Watykanu. Był wybrany przez komunistyczne władze, ale sakrę zaaprobowała Stolica Apostolska. Wcześniejsze święcenia biskupie w Chinach odbyły się w Szanghaju w 2012 roku. Mianowany na wniosek Watykanu biskup Taddheus Ma Daqin ogłosił niemal natychmiast, że występuje ze współpracującego z władzami Chin Kościoła Patriotycznego, co zakończyło się dla niego aresztem domowym w seminarium w podszanghajskim Sheshan. To wyraźnie wskazuje na straszliwy dramat, jaki przeżywają katolicy mieszkający w Chinach. Ich wierze towarzyszy lęk i duchowe cierpienie. Rok 2014 został uznany za najtrudniejszy dla nich od czasów rządów Mao Zedonga. Mimo to Chiny są jednym z nielicznych państw, w których liczba wyznawców chrześcijaństwa systematycznie wzrasta. Kościół katolicki liczy obecnie około 13 mln katolików, czyli niecały 1 proc. mieszkańców kraju.
– W krajach, w których system utrudnia bądź uniemożliwia dokonywanie wolnego wyboru, z reguły wiara jest mocniejsza. Większość ludzi mieszkających w Chinach to ateiści. Jeśli ktoś zdobywa się na odwagę i przyznaje, że wierzy w Boga, jego wiara jest naprawdę silna  – wyznaje ksiądz Wang z Chin. – To widać na przykład po tym, że każda rodzina katolicka ma więcej dzieci, mimo że państwo jest temu nieprzychylne i wyznaje politykę jednego dziecka. Za każde kolejne naliczane są kary. Chińczykowi, który jest katolikiem, często towarzyszy poczucie rozdarcia: musi wybrać pomiędzy tym, co mówi państwo, a tym, co głosi prawo Boże. I wybiera Boga. Wiąże się to właściwie zawsze z problemami.
Ksiądz Wang urodził się w rodzinie katolickiej. Już jego pradziadek wyznawał chrześcijaństwo. Z kolei dziadek i ojciec byli opiekunami wspólnoty w ich rodzinnej wiosce, dlatego wszyscy byli bardzo zaangażowani w rozwój Kościoła podziemnego, znali i przyjaźnili się z księżmi. – Gdy duchowni przyjeżdżali do naszej wioski, u nas dostawali schronienie. Mama dbała o to, by mieli, co jeść i gdzie spać. Trzydzieści lat temu ksiądz pojawiał się we wsi bardzo rzadko, mniej więcej raz na pół roku. Dziś jest trochę lepiej – opowiada ks. Wang.
Jego rodzina również doznała krzywd ze strony państwa za to, że wyznawała wiarę w Chrystusa. Spotkały ją dramatyczne losy, lecz nigdy się nie poddała i nie straciła wiary. – Z jednej strony moja rodzina faktycznie doświadczyła wielu przykrości z powodu wiary. Pamiętam, jak byłem siedmioletnim chłopcem i wraz z rodzicami braliśmy udział w wieczornym nabożeństwie w jednym z domów w wiosce. Ponieważ Kościół podziemny nie posiada majątków kościelnych i każde niezarejestrowane miejsce zgromadzeniowe jest nielegalne, państwo dąży do tego, by je zlikwidować. Gdy nabożeństwo już trwało, wkroczyła policja. Zabrała wszystkie naczynia liturgiczne, poświęcone obrazy, zabrali nawet tabernakulum… Widziałem to na własne oczy i już jako dziecko wiedziałem, że katolicy w Chinach mają ciężkie życie. Mimo polityki jednego dziecka mam trzy starsze siostry i jedną młodszą. Jest więc nas pięcioro. W związku z tym  rodzice byli prześladowani. Tuż po moich narodzinach musieliśmy uciekać z rodzinnego domu w góry, oddalone o 1000 kilometrów. Moje starsze siostry zostały wcześniej zaadoptowane przez babcię, ciocię i wujka. To był sposób, by obejść przepisy i posiadać więcej dzieci. Rodzicom udało się o to zadbać. Jednak policja czegoś się domyślała. Zauważyli, że dwa lata wcześniej w naszym domu była dziewczynka, a teraz jest mały chłopiec. Zaczęli się czegoś domyślać. Chcieli mnie im odebrać, dlatego musieliśmy uciekać. Spędziliśmy pół roku z dala od domu, mieszkając w jaskini. Kiedy wujek wyrobił mi papiery, mogliśmy wrócić z powrotem. Szczęście było ogromne. Ale na miejscu kolejny szok. Okazało się, że policja zabrała nam dosłownie wszystko! Jedzenie, zboże, rower, meble, nawet okna i drzwi… Rodzice cały czas musieli zaczynać na nowo. A mimo to nigdy się nie poddawali. O swoich dzieciach zawsze myśleli jako o darze od Boga i okazywali nam dużo miłości. I tu pojawia się druga strona wiary – zasadnicza: Bóg jest pomagający i miłosierny i nasza rodzina doświadczyła wielu Jego łask. To, że moi rodzice mieli aż pięcioro dzieci w Chinach jest właściwie nie do przyjęcia. Maksimum to dwoje. Poza tym w Chinach utrzymanie tak licznej rodziny jest bardzo drogie, a jednak jakoś daliśmy radę. To zupełnie wyjątkowe. I inni ludzie widzą, że w tej rodzinie jest „coś” niezwykłego. Zastanawiają się tylko, co. My wiemy – Bóg.

Maja Przeperska


„Pielgrzym” 2016, nr 26 (706), s. 18-19

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *