Koty, małpy, a nawet niedźwiedzie towarzyszyły polskiej armii. Zwierzęta jeździły w czołgach, pływały w okrętach i latały w samolotach. Nie odstępowały żołnierzy na polu walki. Nie z wszystkimi los obszedł się jednak łagodnie.
Najbardziej znanym z „żołnierskich zwierząt” pozostaje miś Wojtek, syryjski niedźwiedź brunatny adoptowany przez żołnierzy 2. Korpusu Polskiego dowodzonego przez gen. Władysława Andersa. Wojtek brał udział w bitwie o Monte Cassino, w czasie której, jak głosi jedna z anegdot, ciągnął za sobą wózek z zaopatrzeniem i nosił skrzynki z amunicją. Za swoje zasługi został… awansowany do stopnia kaprala. W jaki sposób trafił do polskiego wojska?
Zapasy z niedźwiedziem
Był kwiecień 1942 roku Polscy żołnierze maszerowali wraz z cywilnymi uchodźcami z Iranu do Palestyny. Po drodze spotkali perskiego chłopca niosącego małego niedźwiadka brunatnego, którego matka została najprawdopodobniej zastrzelona przez myśliwych. Porucznik Anatol Tarnowiecki uległ namowom zachwyconej niedźwiadkiem osiemnastoletniej Ireny (Inki) Bokiewicz i kupił misia. Następne trzy miesiące zwierzę spędziło pod opieką dziewczyny w obozie dla uchodźców niedaleko Teheranu. W sierpniu 1942 roku niedźwiadek został podarowany 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Nie umiał jeszcze jeść stałych pokarmów, więc żołnierze karmili go zmieszanym z wodą skondensowanym mlekiem z butelki i skręconego ze szmat smoczka. Kiedy podrósł, jego ulubionymi przysmakami były owoce, słodkie syropy, marmolada i miód. Niedźwiedź jadał razem z żołnierzami i spał z nimi w namiocie. Wojtek uwielbiał jazdę wojskowymi ciężarówkami – w szoferce, a czasami na skrzyni. Jednak największą frajdę sprawiały mu zapasy z żołnierzami, które na ogół wygrywał. Pokonany leżał „na łopatkach”, a niedźwiedź lizał go po twarzy. Wojtek przeszedł z jednostką cały szlak bojowy: z Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch. Po zakończeniu II wojny światowej razem z wieloma polskimi żołnierzami został przetransportowany do Szkocji. Trafił do edynburskiego ogrodu zoologicznego. Czas spędzony wśród ludzi znacznie utrudniał przystosowanie się do życia pośród innych niedźwiedzi. Odwiedzany regularnie przez kolegów z kompanii miś Wojtek spędził w zoo szesnaście lat. Żył do 1963 roku.
Podała łapę Piłsudskiemu
Miś Wojtek nie był pierwszym niedźwiedziem towarzyszącym polskim żołnierzom. Przenieśmy się do roku 1918. Gen. Józef Haller wezwał do Murmańska polskie siły do walki z bolszewikami. Tak narodziła się legenda 300 Murmańczyków, którzy przy współpracy wojsk państw Ententy stawili czoła komunistycznej rewolucji, walcząc zacięcie w rosyjskiej tajdze przy temperaturze minus 40 stopni Celsjusza i śnieżnych zaspach sięgających nawet metra wysokości. W pewnym momencie do polskiego oddziału trafiła polarna niedźwiedzica. Jak do tego doszło? Wszystko zaczęło się od rywalizacji o serce pięknej damy dwóch oficerów – polskiego i włoskiego. Polak, chcąc przypodobać się kobiecie, kupił od myśliwego niedźwiedzicę. Baśka, bo tak się nazywała, trafiła ostatecznie do kompanii karabinów maszynowych jako „córka regimentu”, stając się pełnoprawnym żołnierzem polskiego batalionu z osobistymi racjami żywieniowymi. Niedźwiedzica nauczyła się musztry i salutowania. Często bawiła się też z dziećmi żołnierzy. Przeszła ze swoim oddziałem cały szlak bojowy aż do wolnej Polski, gdzie w 1919 roku wzięła udział w defiladzie w Warszawie na placu Saskim. Wzbudziła prawdziwą sensację, gdy w odpowiednim momencie zaczęła iść na dwóch łapach i zasalutowała przed naczelnikiem państwa Józefem Piłsudskim, a następnie podczas powitania podała mu łapę. Wkrótce później Baśka podczas kąpieli w Wiśle zerwała się z łańcucha i przepłynęła wśród kry na drugi brzeg rzeki. Podążyła w stronę wsi. Została zakłuta widłami przez przerażonych chłopów. Gdy żołnierze dotarli do miejscowości, z niedźwiedzicy zdzierano już futro. Wypchana Baśka stała jeszcze jakiś czas po II wojnie światowej w Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, skąd potem ją usunięto, a ślad po niej zaginął. Historia niedźwiedzicy została opisana między innymi przez dowódcę kompanii piechoty w Murmańsku, pisarza batalistycznego Eugeniusza Małaczewskiego, w opowiadaniu „Dzieje Baśki Murmańskiej”.
Marynarze, małpy i koty
Zwierzęta towarzyszyły także polskim marynarzom. Pierwszym udokumentowanym była kotka Kicia. Jeszcze przed wybuchem wojny w 1939 roku zwierzę znalazło się na pokładzie niszczyciela ORP „Burza”. Wystraszona czymś przemknęła po trapie zacumowanego okrętu, szukając na nim schronienia. Dzięki staraniom dowódcy komandora Stanisława Nahorskiego Kicia została wciągnięta na listę załogi, otrzymując oficjalną zgodę na… korzystanie z marynarskiej kuchni. Inne koty – Żaba i Tygrys – towarzyszyły załodze polskiego niszczyciela ORP „Piorun”, który zasłynął odnalezieniem niemieckiego pancernika „Bismarck”. Jak wynika ze wspomnień marynarzy, wszystkie koty cieszyły się dużą sympatią załóg, a dowódcy nie wahaliby się ogłosić alarmu „człowiek za burtą” i przystąpić do akcji ratowniczej, gdyby któryś z nich wpadł do wody. Pewnym odstępstwem od „kociej reguły” na polskich okrętach była małpka kapucynka Betty, która dzielnie służyła na ORP „Błyskawica”. Według Wincentego Cygana, członka załogi, była ona darem gubernatora Gibraltaru. Małpka wyczuwała zbliżające się samoloty – stawała się wówczas niespokojna i załoga już wiedziała, że musi się mieć na baczności i wzmóc czujność. Betty podobno lubiła pić piwo. Pewnego dnia, gdy przesadziła z trunkiem, wpadła do kanału portowego. Jeden z oficerów „Błyskawicy” tak wspominał małpie psoty: „W Gibraltarze, koło nas stał brytyjski niszczyciel, burta w burtę, tak że otwarte iluminatory pasowały do siebie. Mieliśmy na okręcie małpkę Betty. Była złośliwa, ale bardzo inteligentna, uwiązana na długim sznurku, żeby sobie mogła skakać (…). Raptem zrobił się prawie międzynarodowy incydent, bo dowódca brytyjskiego niszczyciela przyszedł z zażaleniem do naszego dowódcy, że polski marynarz zdemolował jego łazienkę. Co za cholera? Okazuje się, że Betty na tym długim sznurku poprzez otwarty iluminator wlazła do jego łazienki i wszystko rozrzuciła po podłodze! Co najgorsze, zniszczyła wszystkie żyletki, które jest tak trudno dostać – skarżył się Anglik – a w dodatku powyciskała pastę do zębów”. Po śmierci Betty w 1944 roku stęsknieni za zwierzęciem marynarze przyjęli na pokład kotkę.
Jan Hlebowicz, publicysta, historyk, pracownik IPN Gdańsk
„Pielgrzym” [9 i 16 lipca 2023 R. XXXIV Nr 14 (877)], s. 28-29
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.