Tak sobie życzymy w czasie spotkań urodzinowych, weselnych, jubileuszowych. To piękne życzenia i patrząc na wydłużający się przeciętny wiek ludzi – coraz częściej jak najbardziej realne. Jednak stulecie to nie tylko wiek, ale także okazja do świętowania rocznic ważnych wydarzeń.
Za chwilę Polska i Polacy, także ci rozsiani po całym świecie, wejdziemy w ważną dla nas setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Trzeba podkreślić tu słowo „odzyskania”, o czym niektórzy zapominają, bo przecież polska historia – historia naszego państwa – to nie ostatnie sto lat, ale już ponad tysiąc. Po roku jubileuszowym 2018 przynajmniej trzy kolejne lata odnosić się będą do następnych ważnych rocznic: powstania wielkopolskiego, odrodzenia sejmu polskiego, trzech powstań śląskich, wojny polsko-bolszewickiej, traktatu ryskiego, który zakończył w roku 1921 formowanie się granic i tożsamości odrodzonej Rzeczpospolitej.
W tych dniach mamy jednak inne stulecie. Właśnie minęło sto lat od przewrotu bolszewickiego. To ciekawy przykład zdarzenia historycznego, które w momencie samego dziania się absolutnie nie było odczytywane jako szczególnie ważne lub mające większe znaczenie dla potomnych. Ot, Rosja z początku XX wieku. Po abdykacji cara pogrążona w chaosie, beznadziei wojny światowej, bez wyraźnie określonej przyszłości. I wtedy na zamach stanu, bo tak trzeba realistycznie ocenić przewrót bolszewicki, decyduje się nieliczna, marginalna partia polityczna, która ma jedną cechę: bardzo chce władzy. Mało kto wie, że w czasie walk w Petersburgu w listopadzie 1917 roku po obu stronach zwaśnionych ugrupowań zginęło tylko sześć osób. Nikt nie chciał walczyć – ani za rządem Kiereńskiego, ani specjalnie za bolszewikami. Arystokracja rozpamiętywała słabość ostatnich lat rządów Romanowych, inteligencja pragnęła zmian, ale tradycyjnie była podzielona, robotników w ówczesnej Rosji prawie nie było, chłopów łatwo było omamić obietnicą darmowej ziemi. Bolszewicy – nieliczni, ale zdeterminowani – jak się szybko okazało, bezwzględni w dążeniu do władzy, a potem cyniczni i straszni. Nie było tu żadnej utopii, świetlanego projektu politycznego, który miał zmienić świat, jak przez wiele dziesiątków lat przekonywali nas liczni intelektualiści Zachodu. Od początku była brutalna gra, nie wahająca się sięgać po obce pieniądze, zimna, wyrachowana, gdzie najważniejszym celem była władza. „Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – głosił w 1945 roku akolita towarzyszy z Moskwy, sekretarz PPR Władysław Gomułka.
Bilans tego systemu jest straszny. Ponad pięćdziesiąt milionów ofiar, zabici autentyczni wrogowie, jak i przede wszystkim zwykli ludzie. To stulecie powinno być dla wszystkich ludzi na świecie bardzo poważnym memento.
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 24 (730), s. 5