Przykład abp. Antoniego Baraniaka jak w soczewce pokazuje, że zaangażowanie Kościoła nie ogranicza się jedynie do duszpasterstwa wiernych, ale dotyka również sfery spraw publicznych.
„Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym” – te słowa Winstona Churchila przyszły mi do głowy podczas lektury życiorysu abp. Antoniego Baraniaka, jednego z patronów 2024 roku. Był on dyrektorem sekretariatu prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego, który po aresztowaniu prymasa sam został poddany nieludzkim torturom w największej katowni dla więźniów politycznych przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Zamiarem komunistów było zdobycie obciążających zeznań najbliższego współpracownika prymasa, które miały skompromitować głowę polskiego Kościoła. Śledczy z UB, chcąc wymusić na biskupie Baraniaku zeznania przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, m.in. wrzucili go nagiego do ciemnej celi, w której były – i kapały mu na głowę – fekalia. Zarówno wymyślność tortur, jakim był poddawany, jak i ich skala, są nie do wyobrażenia. Biskup Baraniak uczynił jednak postanowienie, że cokolwiek się zdarzy, nigdy nie będzie świadczył przeciwko księdzu prymasowi i gotów jest oddać swoje życie za sprawę Kościoła. Dlatego napisano o nim, że choć „nie nosił munduru, tylko sutannę, z pewnością zasługuje na miano żołnierza niezłomnego Kościoła”.
Abp Marek Jędraszewski podkreśla, że gdyby nie nieugięta postawa biskupa Baraniaka, „nie byłoby powrotu prymasa Wyszyńskiego do Warszawy po okresie uwięzienia, bez prymasa Wyszyńskiego nie byłoby kardynała Wojtyły, a potem Jana Pawła II. (…) Dzieje Kościoła w Polsce, Europie i świecie potoczyłyby się zupełnie inaczej, w sposób dzisiaj przez nas trudny do wyobrażenia. A za tym wszystkim stoi ta cicha postać człowieka, który się wtedy nie ugiął, nie załamał i jak mówił sam prymas – wziął na swoje barki odpowiedzialność prymasa za Kościół w Polsce”. Temu niezłomnemu kapłanowi zawdzięczamy to, że w Polsce nie odbył się pokazowy proces prymasa i nie udało się komunistom skompromitować Kościoła, tak jak stało się to w Chorwacji, Czechach, Rumunii, na Słowacji i na Węgrzech.
Przykład arcybiskupa Baraniaka jak w soczewce pokazuje, że zaangażowanie Kościoła nie ogranicza się jedynie do duszpasterstwa wiernych, ale dotyka również sfery spraw publicznych. Papież Jan Paweł II w książce „Pamięć i tożsamość” przypomina: „W Konstytucji duszpasterskiej »Gaudium et spes« czytamy: »Wspólnota polityczna i Kościół są, każde na własnym terenie, od siebie niezależne i autonomiczne. Jednak i wspólnota polityczna, i Kościół, choć z różnego tytułu, służą osobistemu i społecznemu powołaniu tych samych ludzi. Służbę tę będą mogły pełnić dla dobra wszystkich tym skuteczniej, im lepiej prowadzić będą ze sobą zdrową współpracę, uwzględniając także okoliczności miejsca i czasu. Człowiek bowiem nie jest ograniczony do samego tylko porządku doczesnego, ale żyjąc w historii ludzkiej, integralnie zachowuje swoje powołanie do życia wiecznego«”.
W myśl tego powołania wierni nie powinni dystansować się od odpowiedzialności za kształt życia społeczno-politycznego. Budzi obawy pewna bierność, jaką można dostrzec w zachowaniu wierzących obywateli. Odnosi się wrażenie, że niegdyś było bardziej żywe ich przekonanie o prawach w dziedzinie religii, a co za tym idzie, większa gotowość do ich obrony z zastosowaniem istniejących środków demokratycznych” – pisał niemal dwadzieścia lat temu papież Polak. Także i dzisiaj trudna do zrozumienia jest postawa tych katolików w naszym kraju, którzy z jednej strony działają w różnych wspólnotach służących ich wzrostowi duchowemu, a z drugiej – swoimi wyborami przyczyniają się do budowy „cywilizacji śmierci”. Warto pamiętać o znanej maksymie, która mówi, że aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił.
Zofia Pomirska
„Pielgrzym” [18 i 25 lutego 2024 R. XXXV Nr 4 (893)], str. 4.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.