Przeżyłem w swoim życiu wiele gwałtownych wichur i ulew. Ale nigdy takiej jak tegoroczna w piątek, 11 sierpnia, przed godziną 23 w nocy.
Zaraz po II wojnie światowej niejeden raz w ulewie ze strachem prowadziłem krowę do obory albo w czasie burzy uciekałem z łąki do jedynego domu położonego niedaleko, gdzie u starej pani babci przy woskowej gromnicy odmawialiśmy pacierze.
Gdy byłem młodym księdzem, nie miałem wyobrażenia o tak potężnej nawałnicy, jaka szalała w ten sierpniowy piątek w Borach Tucholskich. Akurat tego pamiętnego dnia w Cekcynie – w amfiteatrze nad jeziorem koło kościoła – od godziny 21:30 trwało przedstawienie w ramach nadjeziornych misteriów. Pogoda była dobra. Mówiłem jednemu z aktorów: „Zacznijcie wcześniej, bo będzie duża burza i ulewa za kilka godzin według prognoz”. Z zainteresowaniem oglądaliśmy i oklaskiwaliśmy poszczególne sceny i aktorów. Piękne przedstawienie o grzechach głównych pt. „Siedem demonów i życie”. XVII Nocne Misteria Nadjeziorne w Cekcynie organizowane są przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Cekcyńskiej oraz Gminny Ośrodek Kultury w Cekcynie. Teatr rozgrywał się w pięknym architektonicznie amfiteatrze w parowie na zboczu, przed Wielkim Cekcyńskm Jeziorem pod skarpą organistówki, skąd dawniej zjeżdżałem na nartach. Przesłanie teatru – motto w zaproszeniu – było takie: „Rodzaj ludzki tańczy w rytm grzechu. Ich szereg otwiera pycha, za nią podążają chciwość i skąpstwo, nieczystość lub żądza użycia, gniew czy mściwość, zazdrość albo zawiść, lenistwo lub ociężałość duchowa…”. To nasi dobrzy znajomi, tak bliscy, że nie zwrócą na siebie uwagi na balu maskowym naszych czasów. Nie wyróżniają się, bo zyskali wymiar uniwersalny…
Z trudnym tematem siedmiu grzechów głównych zmierzyło się w tym roku około 50 aktorów amatorów w wieku od 10 lat do 70 plus z różnych miejscowości gminy. Wzorem lat ubiegłych koncepcja, scenariusz i choreografia to własna praca całej międzypokoleniowej ekipy misteryjnej.
Po ponad godzinie od rozpoczęcia przedstawienia zaczęło błyskać, grzmieć, padać. Coraz większa burza, ulewa, coraz mocniejsza i szalona wichura. Chwilowe zaniki światła elektrycznego. Ludzie uciekają z widowni. Coraz straszniejsza ulewa z wichurą. Ja siedziałem prawie w środku widowni z parasolem – aż do końca. Ta nawałnica popsuła końcówkę spektaklu. Wielka szkoda. Nie było zatem już końcowych braw ani przedstawiania po nazwisku poszczególnych aktorów.
Co za nawałnice i kataklizmy! Okazały się wielką tragedią w Borach Tucholskich. Wracaliśmy zamiast pół godziny – aż 3 godziny. Po drodze pełno połamanych gałęzi. Za Bysławiem staliśmy 2 godziny, aż straż pożarna usunęła zwalone drzewa, pocięte piłami. Po drodze mijaliśmy jeszcze dwa takie miejsca. Na całej trasie do Świecia małe i większe gałęzie po bokach.
Będąc już w domu, zastaliśmy brak prądu, ciemność. Pierwsze informacje na temat skutków nawałnic w naszych Borach Tucholskich dotarły dopiero w sobotę po południu, kiedy wrócił prąd.
W moich latach aktywności w organizowaniu wielokroć obozów namiotowych mieliśmy dużo szczęścia. Były ulewy, burze, inne kłopoty, ale bez ofiar i takich olbrzymich strat materialnych. Łaskawość Pana Boga jest zawsze wielka. I tym razem, skoro ludzie potrafią się solidaryzować w nieszczęściu. Bo nagle pojawiają się nowi dobrzy liderzy nawołujący do pomocy i współdziałania.
ks. Franciszek Kamecki
„Pielgrzym” 2017, nr 19 (725), s. 31