Po formie wygłaszanego kazania możemy coś powiedzieć o człowieku, który to czyni. Na przykład: skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie, czy jest pracowity lub nie.
Ciekawe jest uczęszczanie do kościoła, gdzie jest kilku księży lub zakonników. Wtedy automatycznie dokonujemy porównań: to kazanie lepsze, tamto mi bardziej odpowiada. Nie tak dawno miałem pewną scysję w Europejskim Centrum Solidarności, gdzie uczestniczyłem w debacie na temat potrzeby autorytetów w dzisiejszym świecie. Znany profesor przytoczył kilka nazwisk współczesnych duchownych, określając ich jako autorytety. Skontrowałem tę wypowiedź, mówiąc, że podawanie konkretnych nazwisk jako autorytetów jest mało uniwersalne. Dla mnie na przykład zbiorowym autorytetem jest mrówcza praca dziesiątków i setek proboszczów oraz wikariuszy w całym kraju, w efekcie czego Polska nadal w sposób wyraźny odróżnia się swoją religijnością od większości krajów europejskich. Zostałem wówczas zaatakowany, że co to za autorytety, przecież z symbolicznych ambon co niedzielę płynie strumień jednostronnej propagandy politycznej, której nie da się słuchać. Oburzenie widowni wywołałem jednak dopiero następnym zdaniem, kiedy oświadczyłem, że jak żyję, a chodzę do kościoła regularnie, nigdy, podkreślam słowo – nigdy – nie słyszałem w tych świątyniach jawnej propagandy politycznej z tezą: głosuj na tych, ci są najlepsi, to najlepsza partia… Sala zamruczała z oburzenia, a ja skromnie dodałem, że dzielę się z zebranymi jedynie swoim świadectwem, a nie wyrażeniem poglądu na sprawę.
Kiedy słyszę pomstowanie, jak to duchowieństwo miesza się do polityki, a już te kazania to naprawdę coś okropnego, odpowiadam: „Mam w tym względzie inne doświadczenie”. Co ciekawe, wielu moich znajomych również żyjących życiem Kościoła, roku liturgicznego, życiem wspólnotowym ma takie samo zdanie jak ja. Żyjemy na innej planecie?
Owszem, słyszałem w życiu wiele marnych kazań. Jak dowcipnie określił je niegdyś ks. Jan Twardowski: „homilie jak ciężkie indyki, jakby ktoś przyszedł porozmawiać z nikim, Jezus na śmierć rozebrany, bosy, prosi o słowa świeże, wilgotne od rosy”. To ładne, poetyckie sformułowanie, ale jakże trafne.
Ja zatem mam wielkie szczęście, bo tam, gdzie trafiam, a jestem obecny w wielkomiejskich kościołach, wiejskich parafiach, we wspólnotach zakonnych, uczestniczę we mszach polowych, zdecydowana większość niedzielnych kazań jest dobra i bardzo dobra. Najlepsze są homilie z mocnym osadzeniem w Biblii. Jeśli chodzi o czas, to lubię raczej krótkie kazania, tak jak św. Tomasz z Akwinu, za którym powtórzę: „Najkrótsze kazania są najmilej widziane, gdy są dobre, miło nam ich słuchać; jeżeli złe, nudzą krótko”.
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 18 (724), s. 5