Podróże kształcą, poszerzają horyzonty myślenia i burzą stereotypy. Schematem powtarzanym przez wielu jest twierdzenie, że młodzi są gorsi, niż poprzednie pokolenie. Tymczasem w podróży przekonałem się, że wielu młodych to bardzo wartościowi ludzie.
W czasie podróży pociągiem można przeczytać książkę, pomodlić się, spotkać kogoś interesującego lub podpatrzeć jakieś ciekawe wydarzenie, a życie potrafi zaskakiwać. Nawet oczekiwanie na pociąg w dworcowej poczekalni potrafi dostarczyć sporo interesującego materiału do przemyśleń.
W ostatnim czasie tak się złożyło, że w poczekalni Dworca Wschodniego w Warszawie spędziłem prawie 2 godziny. Przed laty ten dworzec raczej odstraszał, zresztą jak większość zakamarków warszawskiej Pragi. Był brudny oraz pełen złodziejaszków, pijaków i włóczęgów. Dziś to zupełnie inne miejsce – nowoczesny hol główny, zadbane i przyjazne wnętrza. Dworzec robi wrażenie bardzo bezpiecznego, ponieważ nieustannie jest patrolowany przez Straż Ochrony Kolei oraz policję. To przykład dobrej zmiany. Pamiętam, że w latach 90 XX wieku do Lublina z Tczewa mogłem dojechać w 5–6 godzin, potem było znacznie gorzej, czas podróży wydłużył się do 8–9 godzin. Obecnie można ten odcinek pokonać w 5 godzin, a jeśli zostanie zmodernizowana trakcja kolejowa na odcinku Warszawa–Lublin, to zapewne czas podróży skróci się jeszcze o godzinę. Podróże pociągiem to coraz większa przyjemność, choć Pendolino przy wszystkich zaletach zaskakuje brakiem Wi-Fi.
Na dworcu wschodnim zaobserwowałem ciekawe zjawisko. Gołębie cierpliwie czekają na podróżnych i bez problemu pokonują wraz z nimi ruchome drzwi. Opanowały też do perfekcji sztukę żebractwa – jakby znały psychologię, która pozwala rozpoznać, który z podróżnych podzieli się jedzeniem, a na którego nie warto tracić czasu i energii. W dworcowych kawiarniach zbliżają się do klientów i litościwym ptasim wzrokiem proszą o wsparcie. Nieźle im się wiedzie, niektóre wybrzydzają i zjadają tylko najsmaczniejsze kąski.
Zaskoczyło mnie jednak i zbudowało jednocześnie coś innego. Czekając na swój pociąg do Tczewa, usiadłem w dworcowej kawiarni, trochę się modliłem, popijałem kawę, a także przyglądałem się gołębim harcom. Nagle przy stoliku obok usiadło kilku nastolatków, głośno rozmawiali o grach komputerowych, sporcie, dziewczynach i szkole. Jeden – rozczochrany, jakby nieporządkiem na głowie wyrażał swoją wolność i lekceważenie dla poukładanego świata dorosłych. Drugi – łysawy, z tężyzną stałego bywalca osiedlowej siłowni, a trzeci to typ szkolnego mola książkowego. Zupełnie różni, a jednak dobrze się rozumieli, odniosłem wrażenie, że to przyjaciele. Nagle zauważyli, że przy stoliku w kącie grzecznie siedzi starszy pan, prawdopodobnie bezdomny. Czekał, aż ktoś odejdzie od stolika, po czym zjadał pozostawione resztki oraz dopijał kawę lub herbatę. To ciekawe, że gołębie obsługiwały tylko podłogę, pozostawiając stoliki ludziom. Na ten widok młodzieńcy przez chwilę milczeli, potem coś szeptali, wreszcie poszperali w kieszeniach, wydobyli jakieś zaskórniaki i kupili bezdomnemu kanapki i ciepły napój, po czym spokojnie odeszli. Przez chwilę byliśmy zdumieni – bezdomny i ja również. Zrobiło mi się głupio i wstyd, że jestem mało spostrzegawczy, że sam nie wpadłem na ten pomysł. Pomyślałem też, że dobrą mamy młodzież i możemy być spokojni o przyszłość Polski. Dostrzegamy to również w parafiach – obok młodzieży obojętnej lub nawet kontestującej jest spora grupa młodych optymistów, chętnych do wolontariatu i innych dobrych dzieł.
bp Wiesław Śmigiel
„Pielgrzym” 2016, nr 4 (684), s. 4