U progu wolności – Marzena Burczycka-Woźniak

Z sentymentem wspominamy świąteczny czas sprzed 20 lat, kiedy to ukazał się w diecezji chełmińskiej pierwszy numer wznowionego po 50 latach nieobecności na pomorskiej ziemi czasopisma „Pielgrzym”. Pismo, założone po klęsce powstania styczniowego, dzieliło historyczny los polskiego narodu. W czasie rozbiorów i później, aż do wybuchu II wojny światowej, „Pielgrzym” budził w Polakach ducha patriotycznego i religijnego. Zmiotła go wojenna pożoga roku 1939, a po wojnie nie było warunków, by mówić pełnym głosem o narodowych sprawach. Dopiero przełom historyczny zapoczątkowany przez ruch Solidarności stworzył  możliwość odradzania się prasy lokalnej nawiązującej do swoich najlepszych tradycji.

REKLAMA


Ówczesny biskup chełmiński Marian Przykucki odpowiedział na tę historyczną szansę i powołał do istnienia dwutygodnik katolicki „Pielgrzym”. 24 grudnia 1989 r. ukazał się jego pierwszy numer.
O zespole redakcyjnym, który nadał czasopismu nowoczesny a zarazem nawiązujący do polskich tradycji charakter pisaliśmy przed dwoma tygodniami, obecnie przytaczamy fragmenty publikacji, które być może niektórzy z czytelników jeszcze pamiętają. 20 lat to nie tak dawno, jednak lektura tamtych publikacji uzmysławia, ile zmieniło się w suwerennym kraju, jak on sam się zmienił, a także na ile sprawdziły się wyobrażenia o wolności z czasu przełomu.

Ks. Zenon Myszk, pierwszy redaktor naczelny odrodzonego „Pielgrzyma” napisał w słowie wstępnym:
(…) Wszyscy jesteśmy pielgrzymami. Z tej biblijnej prawdy wywodzi się tytuł naszego pism, a zarazem przesłanie: jesteśmy w drodze. Jesteśmy w drodze do upragnionej wolności, do wyższych stopni postępu cywilizacyjnego i kulturowego, do osobistej i zbiorowej dojrzałości, a wreszcie – jesteśmy w drodze do Boga. W przeddzień świąt Bożego Narodzenia, przy wigilijnym stole, jeśli pozwolicie, zasiądziemy razem. W tym roku „Pielgrzym” zajmie wolne miejsce. Nie będzie prosił o coś szczególnego dla siebie. Powie tylko: bądźcie moimi przyjaciółmi.

Andrzej Malinowski w felietonie „Widmo” poddał analizie stan ducha człowieka, który odzyskuje wolność po blisko pół wieku komunistycznego zniewolenia:
(…) W tym Orwellowskim świecie zbudowanym na opak, człowiek – przedmiot zaczął się bronić. Kiedy spostrzegł bezsens pracy wprzęgniętej w rydwan władzy, stracił do pracy chęć i szacunek, a kraj jął pogrążać się w bylejakości. Na oszustwa państwa odpowiedział pogardą dla prawa i wartości moralnych. Na systemową grabież – cwaniactwem i złodziejstwem. Na uśmiercanie inicjatyw społecznych – samolubstwem i zanikiem uczuć altruistycznych. Na beznadziejność życia – frustracją i ucieczką w alkohol… To tylko niektóre choroby, jakie wywołał zaszczepiany przez czterdzieści pięć lat groźny wirus. Panoszy się nadal w bardzo wielu mózgach i sercach, szaleje w kraju właśnie teraz, kiedy do budowania wszystkiego od nowa potrzeba ludzi zdrowych, do ciężkiej pracy sposobnych fizycznie i duchowo.
Widmo krąży nad Polską. Widmo Almanzora. Czy pamiętacie go jeszcze z Mickiewiczowskiej ballady? Pokonany, unicestwiony, czmychający chyłkiem z gruzów Alpuhary, dobiegający kresu wszechpotęgi i życia, zdołał przecież rzucić zwycięzcom: „pocałowaniem wszczepiłem w dusze jad, co was będzie pożerać” (…)

Ks. prof. Janusz St. Pasierb w wywiadzie „Trudna wolność” udzielonym Marzenie i Tadeuszowi Woźniakom, powiedział:
(…) A kto powiedział, że wolność jest sprawą łatwą. Niewola niesie ze sobą jakiś obrzydliwy komfort psychiczny. Niewolnik może być gnuśny i leniwy, nie musi wykazywać żadnej inicjatywy, steruje się nim ręcznie – batem. Teraz nadeszła wolność nieprawdopodobna, trudna. Trudna dla nas, którzyśmy jakby utracili normalne odruchy, jakie cechują człowieka wolnego: inicjatywę, zaradność, gospodarność. Oglądamy się na państwo, na Zachód, czekamy na jakiegoś Godota… Trzeba sobie jasno powiedzieć: jest jak po wojnie czy po powstaniu – na szczęście bezkrwawym – i musimy wszystko zacząć od nowa. Ludzie na wsi, na przykład, powinni sobie przypomnieć, że mają piece do pieczenia chleba, że gdzieś na strychu jest maselnica po prababce. Upiec chleb, zrobić masło, uniezależnić się od sklepu, ba – zawieźć ten chleb i masło do miasta, zarobić… Polak dziś musi być zaradny także w pojedynkę, musi się uwłasnowolnić, nie czekając z tym na nikogo. Żadna władza i żaden matkujący Kościół nie załatwi za niego sprawy j e g o  wolności. Chwile, które teraz przeżywamy są trudne, ale zarazem wspaniałe, jako szansa wyjścia ze stanu permanentnej niedojrzałości społecznej (…)

Droga w przyszłość prowadzi przez rekonstrukcję człowieka w Polaku, odbudowanie etosu, który zatraciliśmy w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Jest sprawą pierwszorzędnej wagi, ażeby wychowywać człowieka także do dorabiania się i posiadania. Ludzie dziś aspirują do stylu zachodniego, ale przecież nie wystarczy wsiąść w dobry samochód, trzeba jeszcze umieć się w nim zachować, zauważać innych na drodze, nie wymuszać pierwszeństwa, nie rozjeżdżać ludzi. Trzeba zacząć mówić o obowiązkach, które ciążą na własności. Ludzie bardziej zaradni będą musieli pomagać mniej zaradnym, nieudolnym, zagubionym, których przecież w każdym społeczeństwie jest wielu, w USA, w Europie zachodniej także (…)

Istnieje w naszej literaturze model takiego etosu – bohater powieści Żeromskiego „Ludzie bezdomni” – Stanisław Wokulski. To jest przedsiębiorca, ale i patriota polski i człowiek dostrzegający wokół siebie ludzką biedę. Trzeba przypomnieć takie postacie. Trzeba przypomnieć niektóre słowa, takie jak: honor, rzetelność, uczciwość… To wielkie zadanie dla Kościoła. Oczywiście, nie w jakimś wydaniu partyjno-katolickim, ale w duchu prawdziwego katolicyzmu, otwartego na świat i człowieka.

Wojciech Zaguła w reportażu zatytułowanym „Kiedy miłości za dużo dla dwojga” towarzyszy jako reporter młodemu małżeństwu, które oczekuje dziecka. Dziecko się rodzi, dziennikarz rejestruje wypowiedzi świeżo upieczonych rodziców:
(…) – Miłością trzeba się dzielić – mówi Basia – i gdy jest jej za dużo dla dwojga, musi pojawić się ten trzeci, właśnie dziecko. Staje się to z pewnym „odchorowaniem”. Że oto coś się kończy, że już nigdy nie będzie tak jak było. Decyzja rodzicielstwa nie należy do łatwych. Zawsze jest połączona z rezygnacją i wyrzeczeniem się czegoś. Ale chyba to jest właśnie miłość…
– Na czym, naszym zdaniem, polega odpowiedzialne rodzicielstwo? Na to pytanie będziemy mogli odpowiedzieć, kiedy nasze dzieci będą miały po dwadzieścia lat. Może nawet wtedy będzie trudno sformułować jakąś jasną definicję. Rodzicielstwo leży przecież w pewnym sensie poza sferą świadomości, jest dostąpieniem łaski Bożej, po części jest już dane (…)

Stanisław Tomasz Pestka w artykule „Ja ich tak nie zostawię” przypomina postać i dzieło Sługi Bożego Adama Chmielowskiego;
(…) Zagrożony wywózką na Sybir przybywa do Krakowa. I tu określiło go najgłębiej to oddanie ubogim bez reszty. Ile w jego postępowaniu delikatności, troski o to, aby nie urazić niczyjej godności. Ta wielka kultura dawania jest lekcją dla nas wszystkich, kiedy coraz częściej trzeba się będzie dzielić z drugim człowiekiem żyjącym obok nas. Jak się podzielić, aby go nie urazić. Powinniśmy o tym pamiętać podejmując akcje charytatywne na terenie parafii, w hospicjach, kuchniach św. Antoniego i in. Święty Brat Albert jest jednym z filarów krakowskiej szkoły miłosierdzia. To wykpione przez dziesięciolecia w oficjalnym życiu, wstydliwie pomijane słowo – miłosierdzie, powraca. Może się ono okazać ratunkiem dla nas wszystkich (…)

Tadeusz Bolduan w felietonie „Bańka mydlana” na pytanie – Co pozostało z socjalizmu w Polsce? – odpowiada:
(…) Pozostał stosunkowo silny dogmatyczny aparat partyjny wierzący jeszcze w swoje dyktatorskie odrodzenie. Pozostały struktury biurokratyczne żerujące na ubóstwie sumiennie pracujących. I częściowo zdemoralizowane społeczeństwo, które z socjalizmu przejęło wygodne dla siebie hasła propagandowe w rodzaju: należy się bez rzetelnej pracy, inicjatywy i odpowiedzialności. W tej części społeczeństwa, która chciałaby korzystać z przywilejów, mit sprawiedliwego socjalizmu nadal wybiórczo funkcjonuje. Nie z przekonania lecz ku wygodzie (…)

Swego rodzaju puentą niech będzie krótka informacja z Kroniki, która odnotowywała  wydarzenia w diecezji (przypomnijmy, że na północy sięgała ona wówczas po Gdynię i Hel):
3 grudnia w szkole podstawowej nr 6, 39, 41 i 44 w Gdyni-Chylonii odbyły się ceremonie zawieszenia krzyży. Ich poświęcenia dokonał proboszcz parafii pw. św. Andrzeja Boboli ks. Andrzej Czerwiński. Krzyże te po latach nieobecności wracają do sal szkolnych.


Oprac. Marzena Burczycka-Woźniak

Udostępnij ten artykuł:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *