Siedzę z Izą w jej przytulnym mieszkaniu. Popijamy aromatyczną kawę. Łza kręci mi się w oku, kiedy słucham niesamowitej opowieści o życiu obydwu sióstr.
Iza
– Kiedy moja mama mnie urodziła, nie widziała sensu w tym, aby się mną opiekować, wychowywać. Zostawiła mnie ot tak, po prostu u dziadków, a sama wyjechała i postanowiła budować swoje szczęśliwe życie u boku nowego mężczyzny w innej miejscowości, oddalonej o sto kilometrów od rodzinnego domu. W ogóle się mną nie interesowała, czasami tylko otrzymywałam od mamy jakiś list, ale nawet jak przyjeżdżała, nie było to komfortowe zarówno dla niej, jak i dla mnie. Nigdy nie zapytała, czy mi dobrze u dziadków, do jakiej szkoły chodzę, jak się uczę. Dlatego nie czułam się z nią związana. Moim domem był dziadek, babcia i wujek, brat mamy, który również się mną zajmował – mówi Izabela.
Gdy Iza miała osiem lat, jej babcia doznała udaru mózgu i przez pięć lat leżała sparaliżowana. Mała Izunia po powrocie ze szkoły musiała się nią zajmować, dziadek wówczas pracował jeszcze zawodowo. Nie zawsze było łatwo, ale o domu, który stworzyli jej dziadkowie, mówi z rozrzewnieniem. Niestety, babcia umarła i pozostał tylko dziadek. Wspaniały dziadek – jak mówi Iza. Bardzo troskliwy, bogobojny i serdeczny, którego bardzo kocha. Dziś ma już osiemdziesiąt siedem lat, ale wnuczka nie wyobraża sobie, by mogło go zabraknąć.
Z mamą nic jej nie łączyło. Jednak kiedy chorowała, odwiedzała ją. Iza miała wtedy trzynaście lat. Podczas jednego z pobytów u mamy dowiedziała się o istnieniu swojej malutkiej, przyrodniej siostry Justyny. Jednak pani Barbara nie wiedziała, gdzie przebywa jej druga córeczka, do jakiego domu dziecka trafiła. Było jej to zupełnie obojętne. Wybrała życie lekkie, łatwe i przyjemne. Iza wówczas postanowiła, że jak osiągnie pełnoletniość, postara się odnaleźć siostrę, choć wiedziała, że nie będzie to łatwe. Potem były studia, praca, rodzina… Wiele czasu poświęca teraz swojej ukochanej córeczce. Nie potrafi zrozumieć, że od swojej mamy nie doświadczyła takiej miłości, jaką ona stara się przekazać swojemu dziecku.
Karina
– Justynka, która później zmieniła imię na Karina, kilka miesięcy po urodzeniu trafiła do domu dziecka. Nikt nie zna okoliczności, w jakich miało to miejsce – mówi Iza. – Najpierw przebywała w domu dziecka w Grudziądzu, stamtąd trafiła do Torunia – dodaje.
Karina miała wiele szczęścia. Została zaadoptowana przez wspaniałych ludzi, rodowitych torunian, którzy na stałe mieszkają w Melbourne w Australii i koniecznie chcieli wychowywać polskie dziecko. Karina od samego początku wiedziała, że jest dzieckiem adoptowanym, ale wspaniale odnalazła się w swojej drugiej rodzinie. Otrzymała w nim dużo ciepła i miłości. Z rodzicami zwiedziła świat, w Melbourne skończyła studia i podjęła interesującą pracę. Pragnęła jednak poznać swoją biologiczną matkę, a o istnieniu przyrodniej siostry w ogóle nie wiedziała. Kiedy była już pełnoletnia i po raz kolejny przyleciała z rodzicami do Polski, postanowiła poszukać swoich korzeni. Trafiła do toruńskiego domu dziecka, w którym przebywała. Nie uzyskała jednak zbyt wielu informacji, ale z filmiku, który jej przekazano, dowiedziała się, że ma przyrodnią siostrę. Postanowiła zatem ją odnaleźć. Pomógł jej w tym detektyw, którego wynajęła.
Spotkanie
– Pewnego dnia w 2016 roku zadzwonił mój telefon. Pani z urzędu miasta przekazała mi informację, że poszukuje mnie detektyw. Trochę się wówczas przestraszyłam, zastanawiałam się, o co tak naprawdę może chodzić. Jednak zgodziłam się na podany numer oddzwonić. W słuchawce usłyszałam sympatyczny głos mężczyzny. Naszą rozmowę rozpoczęliśmy od potwierdzenia tożsamości mojej, mamy i dziadka. Następna informacja spowodowała, że usiadłam z wrażenia. „Poszukuje panią siostra, teraz istnieje jedyna okazja, żeby się z nią spotkać, czy pani chce się spotkać?”, zapytał. Nie miałam żadnych wątpliwości, bardzo chciałam poznać swoją siostrę, o istnieniu której zakomunikowała mi przed wielu laty mama, a której później przestałam poszukiwać. W tamtym momencie dowiedziałam się, że istnieje naprawdę, ma dwadzieścia cztery lata i mieszka na stałe w Australii. Obecnie przebywa w Polsce i bardzo chciałaby mnie poznać. Zastanawiałam się, jaka ona jest, czy aby nie odziedziczyła złych cech charakteru po mamie, bałam się również tego, jak moja siostra będzie postrzegała mnie.
Wybrałam dzień i miejsce, w którym się spotkamy, i poinformowałam o tym detektywa. Na spotkanie zabrałam moją córeczkę Agatkę. Przed urokliwą restauracją czekał na nas detektyw – od razu mnie poznał ze zdjęć na Facebooku i zaprowadził do środka, gdzie czekała na mnie siostra wraz ze swoimi adopcyjnymi rodzicami. O tyle miała nade mną przewagę, że znała moją twarz ze zdjęć. Podeszłyśmy do siebie. Przywitałyśmy się i choć nie towarzyszyła temu żadna euforia, wiedziałyśmy już, że coś nas łączy. Podczas obiadu dużo rozmawiałyśmy o mamie, potem o sobie, pragnęłyśmy poznać jak najwięcej szczegółów z naszego życia. Razem też pojechałyśmy na grób mamy, która umarła w 2014 roku. Naszej modlitwie towarzyszyła smutna refleksja. A wieczorem wysyłałyśmy sobie na komunikatorze różne wiadomości, serduszka, kwiatuszki, pisałyśmy, że się kochamy i wtedy poczułam, że mam kogoś bliskiego przy sobie, że nie jestem sama, mam siostrę, którą już kocham – opowiada Iza.
Choć dzieliły je i tu w Polsce kilometry, odwiedzały się i coraz lepiej poznawały. Po powrocie Kariny do Australii pozostają w stałym kontakcie. Nie ma dnia, żeby ze sobą nie rozmawiały. Już niedługo będą mogły znowu się spotkać. Karina zaprosiła siostrę do Australii. Jeśli Iza otrzyma wizę, poleci w grudniu wraz ze swoją córeczkę Agatką na drugi koniec świata.
A całkiem niedługo, bo już za pół roku, obie siostry znowu cieszyć się będą sobą, bowiem Karina wraz z rodzicami przyleci do rodzinnego Torunia. Będą dalej odkrywały siebie i cieszyły się, że nie są same na świecie. A któż to wie, może w niedługiej przyszłości Karina zechce na stałe mieszkać w Polsce. Ta historia trochę jak z bajki wydarzyła się naprawdę, najważniejsze, że ma szczęśliwe zakończenie.
Anna Mazurek-Klein
„Pielgrzym” 2017, nr 24 (730), s. 18-19