Polskie wspominanie przeszłości miesiącami stoi. Mamy swoje Maje, Czerwce, Listopady i Grudnie, ale Sierpień jest w tym zestawie zdecydowanie najbogatszy. I dobrze, bo jak słusznie stwierdził Józef Piłsudski: „Kto nie szanuje swojej przeszłości, nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”.
Jedna z tych rocznic to Powstanie Warszawskie, które mam głęboko w świadomości zakorzenione. Może to była lektura jednej z ulubionych książek dzieciństwa „Najmłodsi żołnierze walczącej Warszawy”, może „Kamienie na szaniec”, może coś innego. Dość, że już w liceum, a były to późne lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, wraz z kolegami odbywaliśmy długie podróże do stolicy, żeby 1 sierpnia uczestniczyć w niezwykłych obchodach kolejnej rocznicy warszawskiego zrywu na Wojskowych Powązkach. Wtedy, jak pamiętam, było jeszcze bardzo wielu starszych ludzi z opaskami na rękawach, a nam nigdy do głowy nie przyszło, żeby podobne opaski mieć na swoich rękach. To był ich symbol, ich prawo do noszenia czegoś tak ważnego jak mundur wojskowy lub odznaczenia bojowe.
Po latach, kiedy znów jestem na Powązkach i w innych miejscach 1 sierpnia, obserwuję z radością, jak wielu ludzi w tych wydarzeniach uczestniczy. Śródmieście, Wola, Mokotów, Żoliborz, Czerniaków – stolica naprawdę pamięta to swoje dziedzictwo, które wykroczyło w sferze mentalnej o wiele dalej niż to, czym było owe 63 dni krwawych, a jednak w skali tamtej wojny lokalnych zmagań. Wszystkie upamiętnienia powstania, a jest ich naprawdę wiele, przebija swoją frekwencją wspólne śpiewanie pieśni powstańczych na placu Piłsudskiego. Z roku na rok przychodzą tu coraz większe tłumy, 50 tysięcy, 60 tysięcy ludzi, głównie młodych i bardzo młodych, przez dwie, trzy godziny cieszy się wzajemną obecnością. Odnajdywane są nowe pieśni, stare przeboje powstańcze się nie starzeją, inne dopiero zyskują na popularności. Ten wieczór trwa o wiele dłużej, niż pokazuje to telewizja. Po zakończeniu głównego koncertu w poszczególnych częściach ogromnego placu zbierają się grupki ludzi, którym ciągle mało, i z towarzyszeniem przeróżnych instrumentów dalej odbywa się swoista zabawa, a zarazem utrwalanie wspólnej pamięci.
Niezwykłego nastroju tego dnia nie są w stanie zepsuć politycy. Burmistrz Mokotowa czyni to od kilku lat, z uporem politruka dawnej epoki miesza obecne problemy polityczne z tą wielką historią. W tym roku ubolewał nad losem uchodźców syryjskich, których powstańcy na pewno by przyjęli do siebie. Oczywiście powstańcy przyjęliby każdego, kto by ich wsparł i stanął obok w szeregu walczących, jednak takie mieszanie dalekiego wczoraj i bardzo konkretnego dziś to absurd. I tak trwają obok siebie tradycja i wielkość, obłuda i marna gra polityczna, ale zwycięzca może być tylko jeden.
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 19 (725), s. 5