Największa wiktoria polskiej floty w dziejach? A może niewiele znacząca politycznie morska potyczka?
Rok 1627, 28 listopada. Tamtego dnia było zimno i wietrznie. Okręty szwedzkie od dwóch lat blokowały gdański port, pobierając horrendalne cło w wysokości 30 procent wartości ładunków. Jednak szwedzcy marynarze mieli już dość. Byli zmęczeni, osłabieni i głodni. Kończyły się zapasy. Codziennie tylko kasza i piwo. Piwo i kasza. Na pokładzie ścisk i brud. A przede wszystkim ogromna nuda. Ile można grać w kości albo tryktraka? Zresztą nikt już nie ma na to ochoty. Widok cierpiących z powodu szkorbutu towarzyszy nie sprzyjał rozrywkom. Lepiej było odmówić modlitwę. Na posterunku zostało już tylko sześć okrętów. I w końcu nadszedł długo wyczekiwany rozkaz. „Wracamy do domu. Tylko jeszcze jeden rejs patrolowy i będziemy mogli zobaczyć nasze żony i dzieci” – szeptali do siebie wzruszeni marynarze. Entuzjazm niespodziewanie przerwał rozrywający powietrze wystrzał z działa. To nie wróżyło nic dobrego. Za chwilę zza mgły wyłonił się pierwszy polski okręt…
Modlitwa, śniadanie i do ataku!
W tamtym czasie na tronie Polski od czterdziestu lat zasiadał Zygmunt III Waza. Król dążył do odzyskania władzy w Szwecji. By to osiągnąć, postanowił rzucić rękawicę swojemu konkurentowi Gustawowi II Adolfowi. Nieustraszony w boju i budzący postrach u wrogów szwedzki monarcha nieprzypadkowo nazywany był Lwem Północy. „Na początku XVII wieku Szwecja weszła w okres świetności militarnej. Zmodernizowana armia wspierana była przez równie silną i liczną marynarkę wojenną. Zygmunt III Waza rozumiał, że chcąc odnieść polityczny sukces na Bałtyku i przerwać blokadę największego polskiego portu, musi zainwestować we flotę. Tak też zrobił” – wyjaśniała dr Elżbieta Wróblewska z Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. W Gdańsku rozpoczęto budowę polskiej flotylli wojennej. Pracami kierował szkocki ekspert Jakub Murray. Okazja do zaprezentowania polskich możliwości „na wodzie” nadarzyła się 28 listopada 1627 roku. „Dowództwo polskie wykorzystało moment, kiedy to, z powodu sztormów na Bałtyku, duża część floty szwedzkiej odstąpiła od blokady Gdańska, chroniąc się w swoim porcie macierzystym” – mówiła prof. Jolanta Choińska-Mika. O godz. 6 rano królewskie okręty podniosły kotwice i, wykorzystując dogodny wiatr wiejący od lądu oraz poranną mgłę, ruszyły na spotkanie jednostek szwedzkich płynących od strony Półwyspu Helskiego. Wroga flotylla, z około siedmiuset marynarzami i żołnierzami na pokładach, dysponowała w sumie stu czterdziestoma działami. Z kolei polskie okręty były wyposażone łącznie w sto siedemdziesiąt pięć armat. Na ich pokładach znajdowało się trzystu dziewięćdziesięciu marynarzy i siedmiuset siedemdziesięciu żołnierzy. Tuż przed atakiem odprawiono modlitwy, odśpiewano psalmy, a załoga zjadła śniadanie. Następnie polska flota została taktycznie podzielona na dwie eskadry złożone z pięciu jednostek każda. Pierwszą prowadził okręt admiralski „Rycerz św. Jerzy”, drugą – okręt wiceadmiralski „Wodnik”. Całością dowodził pochodzący z Niderlandów adm. Arend Dickmann. „To nic dziwnego, że król powierzył najważniejszą funkcję podczas bitwy obcokrajowcowi. Wśród kadry oficerskiej dominowali znający się na morskim fachu Holendrzy i Szkoci. Członkami załóg marynarskich byli także niemieckojęzyczni poborowi. Załoga polskiej floty stanowiła wielką mozaikę etniczno-wyznaniową” – tłumaczyła dr Wróblewska. Dickmann nakazał wystrzelić z działa, dając hasło do podniesienia kotwic i postawienia żagli.
Taktyka roju
Polska flota zastosowała tak zwaną taktykę roju. Inicjatywa i wybór przeciwnika należały do okrętów admiralskich, a zadaniem pozostałych jednostek było wsparcie i osłona okrętów dowodzących. Wskazując szwedzki okręt flagowy – „Tigern”, Dickmann krzyknął: „Więc skierujcie się, w imię Boże, przeciwko niemu, musimy dostać się na jego pokład”, po czym rozkazał wystrzelić z czterech dział dziobowych. Padło trzech zabitych. Jeden ze Szwedów dostał odłamkiem w nogę, inny został postrzelony w czoło. Następnie „Rycerz św. Jerzy” dokonał skutecznego abordażu na „Tigerna”. W trakcie starcia szwedzki admirał Nils Stiernsköld otrzymał dwa postrzały z muszkietu − jeden w kark, drugi w plecy. Za chwilę pocisk oderwał mu lewą rękę. Zdążył jeszcze wezwać cyrulika i pastora. Ten pierwszy usunął resztki oderwanej kończyny. Drugi udzielił umierającemu komunii św. Po chwili Stiernsköld wyzionął ducha. Tragiczny los Szweda podzielił wkrótce Dickmann. Jeden z wystrzelonych pocisków armatnich urwał kapitanowi obie nogi, powodując natychmiastowy zgon. Mimo śmierci polskiego dowódcy szwedzki okręt flagowy został zdobyty. W tym czasie wiceadmiralski „Wodnik” prowadzący drugą polską eskadrę rozpoczął pojedynek z nadpływającym „Solenem”. Dokonując próby abordażu, załoga polskiego okrętu kilkakrotnie próbowała przedostać się na pokład „Solena” i za każdym razem była odpierana. Ze szwedzkiego okrętu co rusz wylatywał grad pocisków oraz granatów ręcznych. Po pewnym czasie Polacy uzyskali przewagę i ostatecznie wdarli się na pokład. Walczono rapierami, toporkami i dardami, czyli krótkimi pikami. Strzelano też z pistoletów. Widząc beznadziejność sytuacji, szwedzki szyper wetknął dwa lonty w wieniec smolny i pobiegł do komory prochowej. Na ten widok członkowie polskiej załogi w popłochu zaczęli przeskakiwać na swój okręt. Ponaglające okrzyki przerażonych marynarzy przerwała potężna eksplozja. „Solen” pogrążył się w morzu. Wraz z nim zginęło dwudziestu dwóch żołnierzy i chłopiec okrętowy. Dlaczego Szwedzi zdecydowali się poświęcić życie załogi? „Tak nakazywały ówczesne instrukcje bojowe. W momencie znacznej przewagi nieprzyjaciela należało wysadzić jednostkę, nawet z przebywającymi na pokładzie marynarzami. Robiono tak dlatego, ponieważ okręty – budowane latami, kosztowne, wyposażone w cenną artylerię – pod żadnym pozorem nie mogły trafić w ręce wroga” – mówi dr Wróblewska.
Wielki triumf czy niewielka potyczka?
Niewątpliwie bitwa pod Oliwą zakończyła się polskim zwycięstwem. Zniszczony został szwedzki galeon, jeden uszkodzono, a kolejny zdobyto, zabijając stu sześćdziesięciu marynarzy i żołnierzy wroga, a stu biorąc do niewoli. Polacy mieli dwa galeony poważnie uszkodzone i sześćdziesięciu zabitych. Z moralnej i propagandowej perspektywy bitwę morską z 28 listopada 1627 roku niewątpliwie można uznać za polski sukces – stanowiła bowiem jedyne polskie zwycięstwo odniesione na morzu w dziejach nowożytnych. Dwór królewski rozpowszechnił wygraną bitwę w całej Europie. Powstały drukowane relacje z jej przebiegu oraz sztychy ukazujące dramatyczne sceny walki. Starcie ukazało innym ówczesnym władcom, że młoda, dopiero tworzona flota Zygmunta III Wazy jest w stanie pokonać morską potęgę, za jaką uchodziła wówczas Szwecja. To było polskie „5 minut” na morzu. Na kolejną flotę z prawdziwego zdarzenia przyszło Polakom czekać prawie trzysta lat, do czasów II RP. Z drugiej strony trzeba podkreślić, że bitwa pod Oliwą nie niosła za sobą znaczących dla Rzeczypospolitej skutków politycznych. Bezpośrednim jej efektem było zniesienie uciążliwiej blokady portu gdańskiego. Uczciwie należy jednak dodać, że i tak szwedzka flota ze względu na zbliżającą się zimę szykowała się do odwrotu. Poza tym pięć miesięcy później blokada… została wznowiona.
Jan Hlebowicz
„Pielgrzym” [26 listopada i 3 grudnia 2023 R. XXXIV Nr 24 (887)], str. 28-29.
Dwutygodnik „Pielgrzym” w wersji papierowej oraz elektronicznej (PDF) można zakupić w księgarni internetowej Wydawnictwa Bernardinum.