Biblia pełna jest opisów uchodźców, którzy uciekają przed spodziewanymi karami lub prześladowaniami do innego kraju. Adam i Ewa po popełnieniu grzechu zostali wygnani z raju. Musieli uciekać i szukać swego szczęścia gdzieś indziej.
Tak było z Izraelitami i ich przywódcą Mojżeszem, którzy uciekli z Egiptu do swej ziemi. Przejmująco opisuje to Księga Wyjścia, notabene ładna to nazwa dla opisu tak dramatycznego zdarzenia. Co warte podkreślenia, wędrówka synów Izraela zaprowadziła ich do Ziemi Obiecanej, do ziemi, z której pochodzili Józef i jego bracia, przodkowie wędrujących. W trakcie tej podróży lud izraelski wiele doświadcza, uczy się, zdobywa w końcu swój podstawowy kodeks życiowy, czyli Dekalog. W Nowym Testamencie Maryja i Józef wraz z dopiero co urodzonym Jezusem muszą uciekać przed prześladowaniem Heroda do Egiptu, gdzie spędzą na przymusowej emigracji kilka lat. Według współczesnych ustaleń droga do Egiptu, podróż przez ten kraj i powrót do domu zajęły Świętej Rodzinie mniej więcej trzy i pół roku, a przebyta trasa wyniosła ponad dwa tysiące kilometrów. Bardzo dużo jak na ówczesne realia wędrowania pieszo lub na osiołku, w upale dnia i w chłodzie nocy, po niebezpiecznych zazwyczaj drogach.
Polak – uchodźca
Ludzie uciekali ze swych miejsc urodzenia na każdym etapie historii. Dzisiejsze zdarzenia nie są niczym nowym. Jednak tu i teraz stajemy przed dylematami, których nie musieli rozstrzygać nasi przodkowie w poprzednich kilku stuleciach. Dlaczego? Bo to głównie my, Polacy, uciekaliśmy przed prześladowaniami carycy Katarzyny, króla Fryderyka, cara Mikołaja, kanclerza Bismarcka, sekretarza Lenina, führera Hitlera, genseka Stalina. Od czasu konfederacji barskiej, czyli drugiej połowy XVIII stulecia, Polacy ciągle uciekali. Głównie do krajów Europy Zachodniej. To w Paryżu narodziło się pojęcie Wielkiej Emigracji. To w Londynie sto lat później powstał polski rząd z przymiotnikiem zaczerpniętym od brytyjskiej stolicy. Ale od biedy, także tej rozbiorowej biedy, nasi rodacy uciekali za ocean, jak i do kopalń północnej Francji czy niemieckiej Westfalii. Niepogodzeni z losem utraconej wolnej ojczyzny Polacy byli przyjmowani nad Bosforem, na Węgrzech czy na Litwie. Najbardziej dramatycznie toczyły się polskie losy w czasie II wojny światowej. Bo też była to wojna totalna, najokropniejsze doświadczenie ludzkości w dziejach. Zsyłano nas na Syberię i do Kazachstanu, skąd części Polaków udało się ujść, by potem zaludniać Persję, Nową Zelandię, Afrykę Północną, kraje Ameryki Południowej. Niewiele jest świadectw o złym traktowaniu nas w świecie. Nawet w dzikim i niezwykle surowym dla osoby znad Wisły, Niemna i Dniestru kazachskim stepie miejscowi ludzie, sami bardzo biedni, potrafili się dzielić właśnie tym, co mieli. Były to na przykład bydlęce odchody, tzw. kiziak, którym można było skutecznie palić w piecu w czasie przeraźliwej zimy.
Polacy chcieli wracać do swego kraju. Jednak decyzje jałtańskie stanęły na przekór marzeniom wielu ludzi. Obecność wojsk sowieckich w Polsce, władza sprawowana przez polskich komunistów pod ścisłą kuratelą Moskwy nie zachęcały do powrotu. Część ludzi jednak wróciła, zwłaszcza zwykłych poborowych, którzy poszli na wojnę, a los ich rzucił gdzieś daleko od ojczyzny.
Potem było czterdzieści pięć lat rządów komunistycznych w Polsce. Niektórzy uciekali przez zieloną granicę, inni powietrzem lub wodą. W latach siedemdziesiątych ze szczególnym natężeniem po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w 1981 roku pojawiła się nowa fala emigracji z Polski. Niektórzy wyjeżdżali na papierach niemieckich dziadków, inni z powodów otwarcie politycznych, najwięcej osób w poszukiwaniu lepszego, bardziej dostatniego życia na zachodzie Europy. W pewnym momencie Polska stała się modna. Chętnie nam pomagano, chętnie przyjmowano uchodźców z naszego kraju, dobrze widziane było angażować się w pomoc dla ciemiężonej przez komunistyczny reżim Polski.
I co teraz?
Odkąd fala uchodźcza zalewa od kilku lat kraje europejskie, przez Polskę przetacza się dyskusja: przyjmować czy nie przyjmować, pomagać czy nie pomagać, jeśli tak, na jakich warunkach?
Sprawa nie jest łatwa. Sumienie chrześcijańskie nakazuje: „błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Uczynki miłosierdzia wobec ciała idą jeszcze dalej i precyzyjniej: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, podróżnych w dom przyjąć etc. Stąd pomysł Episkopatu Polski o humanitarnych korytarzach w Polsce, jakie powinniśmy stworzyć dla współczesnych uchodźców z Syrii. I tu nasza wola powinna być zgodna. Po prostu – potrzebującym trzeba pomagać!
Jest jednak kilka wątpliwości, które w tej sytuacji się pojawiają. Uchodźcy z Bliskiego Wschodu i Afryki nie chcą wracać do swoich ojczyzn, oni chcą mieszkać w Europie, między nami. Polacy w ostatnich dwóch stuleciach często nie mieli wyjścia. Mimo chęci powrotu do Polski nie mogli wracać z uwagi na spodziewane represje, jakie by ich nad Wisłą spotkały. Nasi uchodźcy, a potem ich potomkowie z czasem wtopili się w społeczności francuską, brytyjską czy amerykańską. Cześć zachowała pamięć o swych korzeniach, ale nie narzucali gospodarzom swojej religii, własnych tradycji i obyczajów. Dlatego nie mamy problemu z uchodźcami lub czasowymi imigrantami z Ukrainy, których jest u nas już ponad milion. Problem i wyzwanie dotyczy imigrantów muzułmańskich. Ich fala uchodźcza jest tak duża i jednocześnie tak mocno oddziaływująca na nowe otoczenie, że akcji przyjmowania musi towarzyszyć refleksja. Jak realnie pomóc tym ludziom? Jak mądrze ich zagospodarować u siebie? I wreszcie – to może w tym kontekście najważniejsze pytanie: czy mamy tyle siły, wiary swoich przodków, żeby na agresywne hasła, także religijne i obyczajowe, mądrze – z mocną wiarą w Boga – odpowiedzieć?
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 13 (719), s. 18-20