Caviezel w telewizyjnej poczekalni był taki normalny, jak słowa, które wypowiada. Bez percingu, bez tatuaży, nawet spodnie, koszulę i sweter miał normalne.
Czekałem w telewizyjnej poczekalni na swoją kolej. Współczesna telewizja to prawdziwy moloch. Pełno tu ludzi, jedni wchodzą, drudzy wychodzą, ktoś się maluje, innemu przypinają do marynarki mikrofon. Przede mną na kanapie siedział mężczyzna w średnim wieku, normalnie ubrany, niebieski sweter, lekki zarost. Siedział sam. Przypominał mi kogoś znanego. Z ekranu telewizora, z sali kinowej, z jakiegoś miejsca publicznego? Kiedy skończyło się moje telewizyjne wejście na żywo, opuszczając studio powiedziałem do idącej obok mnie koleżanki: ale ten facet w niebieskim sweterku jest podobny do Jima Caviezela… Koleżanka, dobrze obeznana w świecie filmowym, odpowiedziała – bo to jest Jim Caviezel.
Ta zabawna scenka wydarzyła się naprawdę, a ja autentycznie nie wiedziałem, że znany hollywoodzki aktor, słynny odtwórca postaci Jezusa z „Pasji” Mela Gibsona właśnie przyjechał do Polski, żeby m.in. podążyć szlakiem Jana Pawła II. Potem żałowałem, że nie podszedłem do aktora, żeby mu powiedzieć kilka zwykłych, ciepłych słów, na przykład: „Cieszę się, że jest w Polsce”, i przede wszystkim, że ma odwagę tak jednoznacznie wyrażać swoją chrześcijańską postawę.
Caviezel w telewizyjnej poczekalni był taki normalny, jak słowa, które wypowiada. Bez percingu, bez tatuaży, nawet spodnie, koszulę i sweter miał normalne. Może dlatego początkowo przez myśl mi nie przeszło, że tak może wyglądać człowiek z tego wielkiego, ale i częstokroć pustego świata. Aktor w wielu wypowiedziach mówił potem, co go urzekło w Polsce. Kraków, spotkanie z kardynałem Dziwiszem, kościoły, klasztory, siostry zakonne, grób pary prezydenckiej na Wawelu, obóz w Auschwitz, Warszawa, Muzeum Powstania Warszawskiego. Wspominał też swoją rolę w „Pasji”. Uderzenie piorunem, operację serca, hipotermię, a nade wszystkim głęboką przemianę ducha, którą przeżył w trakcie powstawania obrazu. A potem niemal wykluczenie z własnego świata. A przecież Gibson przestrzegał: „Teraz długo nie zagrasz w żadnej hollywoodzkiej produkcji, po roli Jezusa, to wykluczone”. I te słowa się spełniły.
Jednak życie wypełniło się inną treścią. Caviezel wraz żoną adoptowali troje chorych na nowotwory dzieci. Aktor odważnie mówi: „Bojaźliwość to grzech doczesności”, niejako parafrazując słowa polskiego papieża: „Nie lękajcie się”. Jeździ po świecie, znów gra w filmach, daje świadectwo tego, co naprawdę ważne. I dodaje za Melem Gibsonem cytat z innego filmu wybitnego Australijczyka: „Każdy mężczyzna kiedyś umrze, niewielu jednak naprawdę żyje”. Ciekawych i nieoczekiwanych ludzi można spotkać w różnych poczekalniach życia.
Adam Hlebowicz
„Pielgrzym” 2017, nr 10 (716), s. 5