Miasto z koziołkiem w herbie było miastem mojej studenckiej młodości. Lata osiemdziesiąte nie były łatwe pod różnym względem. Stan wojenny, narastający marazm społeczny, pogłębiający się rozziew pomiędzy komunistyczną władzą a narodem nie budowały dobrych widoków na przyszłość.
Po rodzinnym Pomorzu i Trójmieście ciężko było się adaptować do zaniedbanego wschodniego miasta, gdzie negatywnym symbolem były odrapane kamienice starówki. Dopiero po około trzech latach studiów zacząłem
czuć się w Dolinie Bystrzycy lepiej. Dostrzegłem piękne położenie aglomeracji, pewnie jednej z piękniejszych w Polsce, doceniłem bardziej kontynentalny, cieplejszy klimat niż w innych regionach, zachwycił mnie renesans lubelski, który trzeba było wyłuskać z ówczesnego bezmiaru szarości i smutku.
Najważniejsza była oczywiście uczelnia, jedyna, jak się wtedy z dumą mówiło, niekomunistyczna akademia pomiędzy
Łabą a Władywostokiem. (…)